Przyszedł do nas prezent z Hiszpanii – upał. A w takiej sytuacji wszystkie hipopotamki i antylopy biegną do wodopoju. I ja też chciałam, hyc hyc.
Planowaliśmy wycieczkę na basen już od kilku tygodni. Najpierw było za zimno i nie mieliśmy czasu, bo akurat trwał etap projektu, który realizuję i nie mogłam wyjść z domu, później Ojciec Dzieciom skręcił kolano (czy coś) i chodzenie wcale mu nie wychodziło, aż w końcu planety ustawiły się w rzędzie, przeleciała kometa i układ gwiazd wskazywał, że poszczęściło nam się – mam wolne, mamy pod opieką dwoje dzieci, jest dość wcześnie – możemy iść na basen.
Są dwie opcje informowania dzieci i zbliżającym się wydarzeniu: 1. Udajesz, że nie wiesz o co chodzi i ignorujesz wszystkie pytania w stylu: A gdzie idziemy? A czy na basen? A czy będziemy się bawić? A kiedy? Już? Tato idziesz? oraz 2. Oznajmiasz, że idziemy na basen i pozwalasz radości wybuchnąć. Jakkolwiek nie chciałam tym razem informować Syna Starszego i Emmy o celu naszej podróży, tak obecność wielkiego dmuchanego koła, które przygotowałam razem z torbą, nieco mnie wydała.
W okolicy jest kilka basenów – od aquaparków i spa po zwykłe miejskie baseny i baseny typowo sportowe. Wybraliśmy jeden nieopodal, w którym wiedzieliśmy, że jest zaopatrzony w bajoro dla dzieci. Zabraliśmy manele, Emma podskakiwała radośnie, wołając: „Chlap, chlap!”, Syn Starszy obmyślał strategie zjeżdżania na wielkiej zjeżdżalni, a Ojciec Dzieci w myślach już relaksował tyłek w jacuzzi. Jedyne co mnie zdziwiło, to to, że ludzie raczej z basenu wychodzili, niż wchodzili. Już mieliśmy otwierać bramkę i oto przed nami pojawiła się pracownica przybytku.
– Przykro mi, mamy problem, wszyscy muszą wyjść z basenu – powiedziała zmieszana.
– Jaki problem? – zainteresował się Ojciec Dzieciom.
– Musimy zdezynfekować wodę i baseny. Ktoś zwymiotował do wody.
Cóż, pewnie zdarza się. Spojrzeliśmy na Emmę, która w międzyczasie zapakowała się już do koła pływackiego i podskakiwała w holu. O ile Syn zniósł informację o zmianie lokalu niemal bezboleśnie, ona rzuciła się na ziemię w rozpaczliwym geście rozczarowania. Ojciec wyniósł wierzgającą córkę i wyruszyliśmy do innej placówki. W internecie jak byk stało, że dzisiaj otwarte, od 16 do 19. W międzyczasie obudziła się ludzkość i zaczęła formować korki, więc kiedy tam dotarliśmy, dochodziła 18:00.
– Już zamykamy – powiedziała pani zza kontuaru.
– Jak, to ? Przecież na stronie jest napisane, ze otwarte do 19:00!
– Tak? Ale to tylko w czasie wakacji, a jeszcze nie ma wakacji.
Sięgam po ulotkę, tam też jak byk stoi 19:00. Pani się nieco kryguje, ale wzrusza ramionami i mówi:
– No, ale już zamykamy.
Dramatyczne sceny rozgrywają się, gdy oznajmiamy córce, że z basenu nici i trzeba wracać do domu. Postanawiam w piątek zrobić sobie i jej wagary i razem pojedziemy na basen. Najpierw sprzątamy w domu, wynosimy butelki, segregujemy pranie, potem robimy zakupy i jedziemy na piknik i zabawę w wodzie. Dojeżdżam do okolicznego basenu, który w ulotce, na stronie i na drzwiach ma zupełnie inne godziny otwarcia, ale właśnie według każdej z nich powinien być otwarty i swoim chłodem zanęcać okoliczną ludność. Jako, że nie ma jeszcze letnich wakacji, nie byłoby tam tłumu brykających bez sensu małpiszonów w wieku szkolnym. Niestety, na drzwiach wisi druga kartka o technicznym problemie, co wkurza mnie i kilka innych osób drapiących drzwi od zewnątrz. Zaganiam córkę do samochodu i podejmuję decyzję – jedziemy do aquaparku położonego nieco bardziej w górach. Pół godziny jazdy autostradą, dwa pominięte zjazdy i jeden przegapiony zakręt później – jesteśmy na miejscu. Młoda zasnęła w samochodzie – jest za gorąco, żebym mogła pozwolić jej tak spać, więc budzę ją delikatnie. Wierci się na siedzeniu, sugerując, żebym się odpieprzyła, ale kiedy padają magiczne słowa:
– Idziemy na basen?
Od razu budzi się i nakłada buty. Oto jesteśmy – na zewnątrz ponad 30 stopni, a my stoimy w chłodnym korytarzu i kupujemy bilety. Jeszcze tylko przebieralnia i całe popołudnie spędzimy siedząc w wodzie (ja) i zjeżdżając jak maniak ze zjeżdżalni (Emma).
I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że akurat… dostałam okres.
Nie przeszkodziło nam to jednak w dobrej zabawie, a Emma śpiewała całą drogę powrotną 🙂
Oj, ale ucieszylam sie czytajac! z tymi basenami to tez zawsze mialam rozne przeboje! 🙂
Fajny post 🙂 Zapraszam do mnie do obserwacji i komentowania 🙂