Chociaż historia jest o okularach, to jednak jest to jedynie wstęp do głębszej myśli, jaką wyprodukowałam już jakiś czas temu.
Zapnijcie pasy.
Nadszedł czas zmiany okularów. We Francji okulary są w pewnym stopniu refundowane przez ubezpieczenie (nie wiem jak jest w Polsce), więc zakłady optyczne chętnie przyjmą każdą ilość interesantów.
I ja zdecydowałam się wrócić do optyka, u którego kupowałam swoje okulary trzy lata temu. Żeby nie było zbyt łatwo ani mi ani jemu, zabrałam ze sobą wszystkie dzieci jakie znalazłam w domu (3 sztuki). Zabrałam się za wybieranie okularów.
30 minut później…
Ponaznosiłam sobie wszystko, co mi się wstępnie spodobało na jego biurko, gdzie było ustawione lusterko, w którym mogłam się podziwiać (albo wzdrygać, zależy co wybrałam).
Mówiąc „wszystko” mam na myśli prawie wszystko co tam znalazłam, właściwie to trzy pełne tacki okularów. W sumie ze 30 par.
jeszcze (30 minut) później…
Przymierzyłam każdą z par conajmniej dwa razy, a czasami i więcej. Potem prosiłam o odpięcie zabezpieczenia w większości z nich. A potem odłożyłam te, które przeszły wstępną selekcję.
Przymierzyłam je jeszcze raz i powiedziałam, że nic mi się nie podoba.
Sprzedawca ukrył głowę w ramionach i zaczął cichutko łkać.
Przyniósł mi jeszcze z pięć innych par, a ponieważ jedyne okulary, jakie mi się podobały, to były bardzo drogie przeciwsłoneczne oprawki od Diora, sytuacja się nie poprawiała. On zaczął sprawdzać ile może dać mi na nie rabatu, a ja ostatecznie wybrałam najmniej szkaradną parę ze wszystkich.
Dior wrócił na półkę, ale okazało się, że są jeszcze oprawki w podobnym stylu, tylko trzy razy tańsze, które dostanę za darmo.
To się łaskawie zgodziłam
Dodam tylko, że pora była wieczorowa, dzieci były głodne i przez cały ten czas biegały w kółko po salonie optycznym. Były grzeczne, aczkolwiek niewątpliwie obecne.
Wróciliśmy do domu.
Jeszcze tego samego wieczoru (a było to dzień przed wyjazdem do Polski)…
Zwierzyłam się Ojcu Dzieciom, że właściwie to nie podobają mi się te oprawki. On, z właściwym sobie przebojowym nastawieniem, następnego dnia pojechał tam i zabrał moje dokumenty. Sprzedawcy na szczęście tam nie było.
Jakaś pointa?
Jeszcze kilka (z 8) lat temu bym odpuściła i po prostu przecierpiała w okularach, fryzurze czy ubraniu, które wcale mi się nie podobało.
Tymczasem, jakiś czas temu (już dość dawno, co prawda), zrozumiałam, że jeśli coś nie jest „zdecydowanie TAK”, to jest „zdecydowanie NIE”.
Zdecydowanie TAK
Są takie rzeczy (i mam na myśli nie tylko przedmioty, wiadomo), które dodają skrzydeł. Sprawiają prawdziwą przyjemność. Dopełniają poczucie bycia sobą. I jeśli będziemy się nimi otaczać, nasiąkać, dbać o nie – będziemy coraz szczęśliwsi. Bo właściwie to jest dość proste – skupiamy się na pozytywnych rzeczach, więc inaczej też patrzymy na świat.
Zdecydowanie NIE
Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z istnienia takiego myślowego wytrychu, jak zastanawiałam się kiedyś, czy chcę się spotykać z pewnym chłopakiem. I jakoś odpowiedź „TAK” nie wyskakiwała mi, kiedy zadawałam sobie to pytanie. Doszłam wiec do wniosku, że widocznie niekoniecznie. Zanim jednak udało mi się teorię przekuć na praktykę, zamieszkałam z nim i przeżyłam bardzo trudny rok, którego prawie nie pamiętam.
Od tamtej pory, nauczona doświadczeniem, nie tylko nie kupuję rybaczków i spódnic do połowy łydki, ale też nie noszę facetów, z którymi się nie dogaduje oraz grzywki.
Jak już coś robimy, to lepiej tak, żeby nie poprawiać, żeby nie żałować i czuć się z tym dobrze. Tę samą zasadę stosuję, kiedy wydaje na coś pieniądze. Składowanie przedmiotów, których nie chcę, powoduje we mnie tylko frustrację i poczucie ciasnoty (A może to jednak te spodnie…?). Pisałam o tym tutaj –
-
Otaczaj się ludźmi, których lubisz i używaj ulubionych przedmiotów (NIE ODWROTNIE!)
A na koniec taki bonus…
W Polsce musiałam udać się do swojego dawnego liceum. Jak pewnie spora część ludzi, miałam mieszane uczucia, wchodząc do tego budynku. Mieszane w sensie – nie wiedziałam, czy bardziej chce mi się płakać czy uciekać. A fakt, że nic się tam nie zmieniło, mimo że od mojej matury minęło 9 lat, tylko mnie przygnębił.
Ale poszłam.
Weszłam z córką do sekretariatu, żeby załatwić swoje sprawy. Akurat sam proces przebiegł bezboleśnie, ale podczas wypisywania papieru, w absolutnej ciszy pomieszczenia, odezwała się Emma.
– Mamooooo…
– Tak kochanie?
– A ja nie lubię ciebie.
Też sobie wybrałaś moment, progenituro.
Zastanawia mnie fakt, że w podobnym czasie podobna tematyka nam się kręci po głowie. Jakieś połączenie mózgów mamy ;p Tyle, że u mnie dzisiaj będzie o substytutach ;p
Napisałaś o diecie dokładnie to co miałam w szkicach! Że żeby schudnąć trzeba jeść 😉 Widocznie wielkie umysły myślą podobnie 😉
Jeszcze trochę i założymy wspólną bazę szkiców, żeby się nie powtarzać na obu blogach 😀
I could experience this last week-end too! Test drove an Opel Vectra and played the card „I need to talk about it to my wife”. Went to test a Mazda an just baught it, as it was a strong TAK 😀
As far as I know you have no wife ;-D
Świetny wpis, lubię te Twoje obyczajowe opowieści. Nawet zwykła rzecz u Ciebie staje się niezwykła 🙂
Bardzo mi miło! 😉 Życie to przygoda, nie tylko wtedy jak się zgubi klucze od domu (chociaż wtedy większa… 😀 )