Okazało się, że nie tylko Sztokhom zasłużył na swoje miejsce w katalogu osobliwości dolegliwości. Dorobiło się go też najpiękniejsze miasto Europy, czyli Paryż.
Paryż, Londyn, Nowy York. To moje trzy miejsca, które zawsze chciałam odwiedzić. Kiedy w 2011 roku pojechałam do Londynu, nie mogłam uwierzyć we własne szczęście, że oto stoję tu, gdzie zawsze śniłam stać. Jedno marzenie spełnione. Paryż też nie jest tak daleko, więc możliwość a jednoczesny brak sposobności, frustrował mnie. Z zachwytem oglądałam filmy, gdzie piękne francuskie kobiety uśmiechają się zalotnie do szarmanckich francuskich mężczyzn. Wyobrażałam sobie, jak Hemingway siaduje w uroczych restauracyjkach, kawiarenkach, herbaciarniach i w zacisznych wnętrzach zapisuje coraz to bardziej błyskotliwe zdania. Marzyłam, że pewnego dnia i ja usiądę w jakimś zakamarku i popijając kawę z bagietką, popełnię dzieło, które potem będą musiały czytać wszystkie dzieci w szkole, za co mnie znienawidzą. Wreszcie wzdychałam tęsknie do obrazów Moneta, roniąc łzę nad każdym oryginałem, który spotkałam (Włochy, Londyn, Monachium).
Moja przyjaciółka, której rodzice mieszkają w Paryżu, nie podzielała tego entuzjazmu. Krzywiła się tylko i mówiła enigmatyczne: to nie jest tak, jak ci się wydaje. Ale co jest nietak? Paryż nie jest wystarczająco paryski? Pola Marsowe nie robią wrażenia? Oświetlenie Pól Elizejskich to nie to samo co Warszawska Starówka? A co z Łukiem Tryumfalnym? I Wieżą Sami-Wiecie-Kogo?! Nie chciałam jej wierzyć i wiedziałam, że pewnego dnia sprawdzę na sobie, czy mnie podstępnie nie okłamywała, chcąc cały czar francuskiej stolicy zachować tylko dla siebie.
I pojechałam. W szóstym (albo siódmym?) miesiącu ciąży Ojciec Dzieciom zabrał mnie w podróż życia. Niewiele pamiętam (baby brain!), poza tym, że było zimno, zasnęłam w restauracji i nigdy nie widziałam tak malutkich pokoi hotelowych. Licząc na to, że moje wspomnienia z Paryża są zniekształcone przez techniczną przerwę w myśleniu – powracam do tego miasta, kiedy tylko mogę, żeby sprawdzić, czy za każdym razem trafiam do tego samego miejsca.
Dziś mogę przyznać to otwarcie – cierpię na Syndrom Paryski. Syndrom ten opisano po raz pierwszy we francuskim piśmie Nervure w 2004 roku. Klasyfikuje się go jako odmianę syndromu Stendhala, innej ciekawej dolegliwości ludzi wrażliwych na sztukę. Syndrom Stendhala to specyficzne zaburzenie objawiające się między innymi przyspieszeniem akcji serca, zawrotami głowy, dezorientacją a nawet halucynacjami, wywołanymi przez skumulowanie dużej ilości dzieł sztuki na małej przestrzeni. Syndrom Paryski to z kolei dolegliwość występująca u turystów (głównie japońskich), którzy nie mogą pogodzić się z faktem, że zamiast uroczych kawiarenek i pastelowego światła gazowych latarni, Paryż wita ich absurdalnym korkiem, smrodem spalin, a w kawiarniach co piętnaście minut ktoś próbuje się ciebie pozbyć. Niestety, Paryż nie jest tym, na co wyglądał w „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena. Nie jest nawet blisko…
Paryż wydaje się, że wyrósł już z bajek o samym sobie i stał się kolejną europejską stolicą, z siecią metra, niewyobrażalnymi korkami wypełnionymi szalonymi kierowcami, tłumem turystów, którzy szukają czegoś, czego już od kilkudziesięciu lat tu nie ma. Nie o takim Paryżu marzyłam, co nie oznacza, że nie lubię tego miasta. Lubię, chociaż uważam, że ten kto układał rozkład jazdy autobusów czasami powinien wyjechać za miasto i powąchać przyrodę, a nie klej pod biurkiem. Uwielbiam przechadzać się od Musee d’Orsay do Łuku Tryumfalnego. Po drodze jest kilka parczków i parków, placów zabaw. Gdy zamykam oczy w Jardin de Tuileries i udaję, że nie słyszę trąbienia samochodów, odpoczywam. Przyjemność sprawia mi spacer w Jardin des Plants, gdzie z gołębiami i wróblami latają papugi. Lubię Pola Marsowe, nawet z tymi tłumami turystów i kolejką do Wieży Eiffela. Lubię spacerować brzegiem Sekwany. A, że nie znalazłam we Francji jeszcze kawiarenki, której chciałabym być stałym bywalcem…? Cóż, to moje największe rozczarowanie tym krajem. Gdy tu przyjeżdżałam, liczyłam, że to kraj przyjazny blogerkom, gdzie darmowe wi-fi wylewa się z knajpek. Nie ustaję w poszukiwaniach, już znalazłam jedną kawiarnię w Strasbourgu, gdzie można usiąść na fotelu (okazała się należeć do Mata Pokory).
Jest jeszcze jeden plus Paryża – za każdym razem kiedy z niego wracam bardziej się cieszę, że nie mieszkam już w mieście. I z każdym powrotem wiem, że woła mnie przedmieście i odchwaszczanie ogródka. Moja dusza jest jednak ze wsi.
Wszystkie zdjęcia wykonałam samodzielnie i są chronione prawem autorskim.
Piękne zdjęcia! Gratuluję 🙂 A samym tekstem mimo wszystko zachęciłaś mnie odwiedzenia Paryża 😉
Paryż jest jak najbardziej warty zobaczenia. Tylko warto pamiętać, że to już inne miasto niż to stylizowane na lata 50. ubiegłego wieku. Polecam też restauracje Sushi Okito, w okolicy Wieży Eiffela 🙂 Mniam!