Wieczór był przyjemny, siedzę z przyjaciółmi w kawiarni i popijając herbaty, dyskutujemy nad problemami tego świata. Nic nie zapowiadało zbliżającej się katastrofy…
Leniwie przeciągałam się na krześle, narzekając na zbyt głośną muzykę w lokalu i przypominałam sobie ostatnie plotki. naprzeciwko mnie siedziała moja przyjaciółka, która wygląda tak niewinnie, że nigdy byście się po niej nie spodziewali takich rewelacji. Że taka miła osóbka może wam nagle od tak zatrząść wszechświatem.
– A widzieliście, że Jennifer Aniston została ogłoszona najpiękniejszą kobietą świata? Zupełnie, jakby ktoś nie wiedział o istnieniu Megan Fox – ekscytowałam się newsami na swoim poziomie intelektualnym.
– Megan Fox przed operacjami wcale tak rewelacyjnie nie wyglądała – usłyszałam odpowiedź, za raz po niej z hukiem zawalił mi się świat.
JAK TO?! Megan Fox nie jest taka ładna sama z siebie? Mój mózg wyrzucał Error i odmawiał dalszego komputowania procesów myślowych.
To by oznaczało, że nawet te panie z okładek nie wyglądają jak one same? Że piękno nie istnieje? Jak na siebie patrzeć, kiedy świat nie ma litości dla kobiet – starzejemy się rozpadając na kawałki, czas zabiera nam uśmiechy i spojrzenia. A jak się jeszcze ktoś tak jak ja, nie mieści się nie tylko w większość rozmiarów, ale też w większość drzwi, to jak się tu czuć piękną?
Wpadłam na pewien pomysł jakiś czas temu, a z pomocą przyszła mi technologia. Selfie-therapy to moja osobista droga do spojrzenia na siebie łaskawszym okiem. Nawet jeśli ulegam złudzeniu optycznemu sponsorowanemu przez liczne filtry i wielowarstwowy makijaż.
Od jakiegoś czasu codziennie staram się zrobić sobie przynajmniej jedno zdjęcie, na widok którego się uśmiechnę i pomyślę „Tragedii nie ma, a wręcz jest nieźle!”. I cóż (że ze Szwecji), że być może niezupełnie tak olśniewająco wyglądam kiedy rano zmartwychwstaję – tak naprawdę wygląd nie ma znaczenia. Ma znaczenie to, jak się czujemy sami ze sobą. Takie małe oszustwo, żeby cieszyć się sobą.
Spojrzeć na siebie jak najlepiej – to mój plan na siebie. Bycie kobietą jest dość skomplikowane nie tylko z powodu mnogości specyfików do makijażu, ale też dlatego, że ta rola obarczona jest wieloma oczekiwaniami, wizjami, wzorami, wyobrażeniami. Nie wszystkie, a czasami żadnego, mamy ochotę wypełniać, ale przyznanie sobie pozwolenia na bycie sobą też nie jest proste i wymaga od nas pewnej samoświadomości. Każda z nas przeszła długą drogę, żeby zostać kobietą swoich marzeń – ja nadal nią wędruję. Po drodze zrozumiałam, że nie muszę być miła dla kogokolwiek, kto sprawia, że czuję się niekomfortowo, nie muszę udawać, że najostrzejszym słowem, jakie wyrywa się z moich malinowych ust jest „och, jejku!”, nie muszę śmiać się prostackich żartów i zwalać emocjonalnej reakcji na chamstwo na „te dni”. Nie muszę się też nikomu podobać, chodzić w butach na obcasach ani słuchać komentarzy o tym, że gdybym się uśmiechnęła, to byłabym ładniejsza. Jakiekolwiek wyjaśnianie kobietom, co to znaczy być kobietą uważam za obraźliwe. Wierzę, że każdy powinien móc czuć się dobrze w swoim towarzystwie, a ja przesiąknięta światem nie dawałam sobie w spokoju dostrzec siebie. I stąd te selfie – w moim telefonie nie ma już tylko zdjęć kota i dzieci, jestem w końcu ja. I cieszę się, że zrobiłam w moim życiu miejsce dla siebie. Czuję się piękna i uśmiecham się sama do siebie. To wspaniałe uczucie, polecam!
A jaki jest wasz sposób na poczucie się dobrze ze sobą? Jakieś tajemne receptury?
Next level – selfie stick 😉 Moja tajemna receptura – zakładam to, w czym sie swietnie czuję 🙂 Obcas, pierś do przedu i od razu lepiej 😉 A swoją drogą mama przywiozła mi z Polski jakieś gazetki, a tam cały artykuł i ‚prześwietlone’ operacje aktorek 😉 Byłam w szoku 😉