Zbliżają się wakacje, które kolejny raz mnie nie dotyczą. Ilekroć za oknami zaczyna pachnieć bez, a w Strasbourgu już zaczął, ja zaczynam tęsknić.

Sen o Warszawie?

Do samej Stolicy podchodziłam niegdyś bardzo bezkrytycznie. W porównaniu  z Bartoszycami wypadała wspaniale, a ja byłam nią zachwycona.

Mój entuzjazm nieco osłabł wraz ze wzrostem zanieczyszczenia powietrza, jednak nie mogę powiedzieć, że Warszawa mnie nie woła.

Cóż, nie uważam, że to miasto, które jakoś wyjątkowo zachwyca architekturą czy infrastrukturą. Co mnie właściwie do niego przyciąga?

I dlaczego ja w ogóle ciągle o tej Warszawie?

Na wakacje z samą sobą.

Nie wiem co mnie podkusiło rok temu, żeby zamiast tradycyjnie zabrać się na samotne wakacje do Warszawy, ja wybrałam zorganizowany wyjazd w góry. Jakby mnie dopadło zaćmienie – nie cierpię, kiedy ktoś decyduje za mnie o tym, co będę robiła a jeszcze mniej lubię wchodzenie po górach w takich warunkach. Sami rozumiecie, Vege Camp był dla mnie strzałem nie tylko w kolano, ale w ogóle między oczy. W tym roku już zaczynam marzyć, co będę robić przez tydzień w Warszawie. Sama.

No dobra, niezupełnie sama.

W Warszawie mieszkają moi przyjaciele i znajomi, z którymi chętnie się spotkam, posiedzę w kawiarnianym ogródku lub wybiorę się na spacer. Gdy myślę o rozgrzanych słońcem ulicach Warszawy, ogarnia mnie błogość (pod warunkiem, że nie jest to skrzyżowanie Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi, bo tam mnie ogarnia furia).  Tym piękniejsze to uczucie, kiedy nie muszę mieć wyrzutów sumienia, że tam moje dziecko z tęsknoty zalewa się łzami. Dziecko będzie bowiem ze swoimi ukochanymi Babcią i Dziadźkiem.

Zaciskać zęby cały rok

Jak już się zostaje matką ( i w dodatku macochą), to można zapomnieć o komforcie podejmowania decyzji tylko o samej sobie. Nagle pojawia się jasna i wyraźna odpowiedź na pytanie, czy kiedyś będę mieszkała sama w Londynie, Nowym Jorku czy Warszawie i brzmi ona: Na pewno nie w najbliższej przyszłości. Zostając matką nie wolno zbyt głośno mówić, że ma się już nieco po kokardę bycia nią, że chętnie na wakacje by się pojechało samemu. W ogóle kobietom w związku nie wypada mówić, że wybrałyby się gdzieś samotnie. Mam wrażenie, że związek to wyrok, że nigdy już nie zrobisz nic w pojedynkę. A jak już pojawia się dziecko, to zapomnij o samotnych wypadach. Nawet w kiblu spokojnie nie odpoczniesz. 

I ja się na to zdecydowałam, chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że zrobiłam to świadomie. Prawdę powiedziawszy, bardziej świadoma byłam, kiedy kupowałam mojego kota niż kiedy zostawałam macochą (że o matce to nie wspomnę). Wzięłam jednak konsekwencje swojej decyzji na klatę i staram się być nieco mniej sobą. Trochę bardziej wciągać brzuch swojej samotności. I tak już wciągam brzuch, więc jeden więcej czy mniej, co to za różnica.

Sytuacja w mojej głowie

Kiedyś bardzo starałam się być Idealną Panią Domu i Kandydatką na Żonę. To była droga przez mękę. To już nawet nie było wciąganie brzucha, tylko noszenie gorsetu. Albo cudzej sztucznej szczęki. Kiedy cały ten szalony plan wystrzelił mi w nos, zrozumiałam, że czas zaprzyjaźnić się ze sobą i zaakceptować fakt, że czy się komuś podoba to czy też nie – ja lubię czasami pobyć sama. Właściwie przez większość czasu.

A chłop mój przeciwnie…

Ojciec Dzieciom ceni sobie towarzystwo, szczególnie moje. Pewnie jest to jeden z powodów, dla których bierzemy ślub. Na szczęście z czasem  zrozumiał, że moje wakacje w samotności to nie jest ucieczka od niego (chociaż jest), ale pewnego rodzaju zachowanie higieny psychicznej.

Żeby móc być tu gdzie jestem, musiałam zostawić wszystko. No dobra, kota mogłam zabrać. Ale resztę zostawiłam. I nie mówię tylko o tym, że w Polsce zostali moi rodzice i przyjaciele, ale też zostały tam moje miejsca – kawiarnie, księgarnie, sklepy z ciuchami i butami, mój ulubiony basen i piekarnia z włoskimi bułkami (z nazwy…). Bardzo długo nie miałam żadnego swojego miejsca, bo jak oswoić miejsca, które mówią obcym językiem i oczekują ode mnie dwóch pocałunków w policzek. A ja niechętna jestem do całowania.

Prawdziwa samotność

Przez pierwsze trzy lata we Francji czułam się jakbym mieszkała na statku kosmicznym. A przynajmniej tak mi się wydaje, że mieszka się na statkach kosmicznych. Oderwana od wszystkiego – nie miałam swoich miejsc tutaj, nie miałam swoich miejsc tam. Dopiero rok temu, kiedy oswoiłam sobie siłownię (czego efektów nadal nie widać), zaczęłam się tu czuć bardziej jak u siebie.

Aczkolwiek nie tak, jak w Warszawie

Ta Warszawa, którą odwiedzam, jest już innym miastem niż ta, w której mieszkałam. Już jestem tam bardziej turystką i moja przyjaciółka robi za przewodnika. Jednak nie zmienia się to, że kiedy spaceruję „swoimi” ulicami w okolicy, w której tak długo mieszkałam, znowu czuję się sobą. Tamtą. Tak jakbym spotykała samą siebie z przeszłości i razem sobie idziemy, jak lepsza wersja nas samych.

Nigdy nie mieszkałam sama

Wielokrotnie na blogu wspominałam, że jednym z moich niespełnionych marzeń jest mieszkanie samej. Wiele wiedźm powie mi, że nie powinnam tak mówić – bo nigdy nie wiadomo jak to może się spełnić. Ale fakt, że nie powiem tego na głos, nie sprawi, że Ania w środku mnie przestanie krzyczeć, że musi pobyć tydzień sama.

Sposobem na to są moje samotne wakacje, na które sobie jadę we własnym towarzystwie. Wynajmuję na tydzień mieszkanie w Warszawie i … robię to, co chcę. Nie mogę się doczekać tegorocznej edycji, bo wiele się zmieniło odkąd ostatni raz mogłam pobyć ze sobą sama.

Nie tęsknię za domem

Trudno, ale taka prawda. Wiem, że i tak tam wrócę. Większość roku spędzę mówiąc w niemoim języku, wychowując dzieci, pracując i sprzątając. I nie mam wyrzutów sumienia, że nie dzwonię codziennie. Nie czuję się winna, że nie tęsknię.

Co można robić w Warszawie w lipcu?