Stało się! Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a do środka weszła rozwścieczona norosożyca… czyca? samica nosorożca. Czyli ja. Sapnięciem podsumowałam wspinaczkę po schodach i w tłumie wypatrywałam ofiary.

No dobra, tak naprawdę to weszłam cichutko, dygnęłam i starałam się zajmować jak najmniej miejsca. Nawet otarłam się o faux pas, kiedy z wrażenia, przedstawiłam się jedynie imieniem. Mam prawie trzydzieści lat, przyszłam na zebranie rodzicielskie i powiedziałam, że jestem… Ania.

Cześć Aniu, my też jesteśmy rodzicami.

Spotkanie w Emmowej szkole w sekcji polskiej było przyjemne, konkretne i znajome. Tego się spodziewałam, taką atmosferę pamiętam z polskiej szkoły. Wyszłam stamtąd uspokojona, upewniona, nie miałam pytań.

Po pierwszym dniu w szkole francuskiej pytania kłębiły mi się w głowie jak wężowisko węży, sznurówek, kabli od słuchawek i Emmy włosów.

Francuski system kar i kar.

Możemy sobie prowadzić badania psychologiczne, badać dzieci, organizować konferencje naukowe, przeprowadzać konsultacje i opowiadać na TedTalkach co chcemy. Niektórzy nawet uczą się tego na studiach (na przykład mają przedmiot „Emocje i motywacje” albo „Sztuka uczenia się”). Miałabym taką sugestię – przetłumaczcie wyniki tych badań na francuski. Może chociaż wnioski? Skrótowy plan. Jednozdaniowe przesłanie. Mam wrażenie, że francuskie szkoły zatrzymały się gdzieś w okolicy dokonań intelektualnych lat 50. minionego wieku i dobrze się tam czuje. Obserwuję francuskie szkolnictwo z dużym zainteresowaniem – w mojej rodzicie i otoczeniu jest mnóstwo nauczycieli. Sama pracuję z dziećmi. Kiedy mój Najstarszy Syn przyszedł ze szkoły pierwszego dnia i miał napisać coś, nie znając jeszcze liter, spędził cały wieczór płacząc w kuchni. Tak, dostał pracę domową pierwszego dnia.

Bo tutaj nie ma rozpoczęcia roku, nie ma czasu na marnowanie energii na powitania, białe koszule i poznawanie planu lekcji. Od razu przynosi się plecak, zeszyty i jedzie się z koksem. Jeśli oglądaliście moje stories z pierwszego dnia szkoły, to wiecie, że francuska Pani Emmy pojechała z koksem naprawdę daleko, wprowadzając system kar i nagród i egzekwując go na przykładzie już pierwszego  dnia. System wygląda tak:

Dzień zaczyna się z kolorem zielonym, który odpowiada 10 gwiazdkom. Można dostać dodatkowe +5 gwiazdek (niebieski kolor) , za bardzo dobre zachowanie, można dostać -5 gwiazdek (żółty) za przeszkadzanie na lekcji, -10 gwiazdek za jeszcze gorsze zachowanie (czerwony kolor) i – 12 gwiazdek za podpalenie szkoły z nauczycielem w środku.

Za zebrane gwiazdki można potem kupić coś w gwiazdkowej loterii, ale chyba uczestnictwo w niej Emmie na razie nie grozi.

Emma pierwszego dnia dostała żółty kolor, czyli straciła pięć gwiazdek, bo siedziała w jednej ławce z dziewczynką, która po francusku jeszcze nic nie rozumie i Emma jej tłumaczyła, co mówiła Pani. (Wyobrażacie sobie spędzenie 6 godzin na słuchaniu języka, którego kompletnie nie znacie? To musi być koszmarne). Obie dziewczynki (i tylko one) zostały ukarane za „gadanie”. Emma ze szkoły wróciła niezbyt zachwycona. Powiedziała, że jest nudno i długo.

Dobra strona tej sytuacji jest taka, że Pani opiekująca się polską sekcją w tej szkole, wysłuchała moich uwag i wyjaśniła tę sytuację. Bardzo sprawnie się to odbyło, nie musiałam osobiście mówić pani od francuskiego, co myślę o tym systemie.

A to jeszcze nie jest najgorszy sytem z jakim spotkałam się we Francji.

Kiedy Syn Starszy poszedł do college (czy byłby to odpowiednik naszego gimnazjum? Raczej nie, bo idzie się do niego w wieku 10 lat), przyniósł trzy stronnicowy regulamin. Był on pełen konsekwencji, które grożą uczniom za: spóźnienia, nieobecności, zbyt głośne oddychanie. Nie było tam nic pozytywnego, jedynie obostrzenia, zakazy i kary. Czytaliśmy to razem i nie tylko ja miałam wrażenie, że w zakładzie karnym jest więcej swobody.

Dzisiaj Syn Starszy opowiedział mi o nowych nauczycielach i ich metodach… motywacji uczniów. Jedna pani ma tabelkę, w której zaznacza plusy. Zabrzmiało pozytywnie, to nowość. Ale nie podniecajmy się nadaremno, ona te plusy wstawia, kiedy ktoś: zapomni pracy domowej, zapomni linijki/długopisu/nożyczek, spóźni się na lekcję. Za trzy takie plusy, nagrodą jest… karna godzina w kozie, gdzie przepisuje się regulamin szkoły. Dodatkowo, żeby wyjść z klasy, należy poprawnie wypowiedzieć hasło (jest nim zwykle jakieś skomplikowane niemieckie słowo). Osoba, która go nie powie wyraźnie, zostaje w klasie, aż jej się uda. Reszta może iść.

To tylko jeden (z conajmniej pięciu) przykład tego, jak wygląda praca na lekcji w szkole mojego Syna (nie mówię, że jest tak w każdej francuskiej szkole, ale w każdej, do której chodzą moje dzieci jest podobnie). W podstawówce dobrze miało się karanie przepisywaniem zdań. Na przykład 100 razy: „Nie będę rozmawiał na lekcji”. Nie chcesz, żeby uczeń rozmawiał na lekcji? Prowadź ją tak, żeby nie miał czasu z wrażenia podrapać się w nos!

Czego Francuzi nie doczytali czyli tajemnicza wiedza dostępna tylko dla tych, którzy chcą się dowiedzieć.

Może powinni najpierw zacząć od Piageta, bo on pochodził z francuskiej części Szwajcarii, to łatwiej go zrozumieć? Najogólniej rzecz biorąc, Piaget uporządkował fazy rozwoju dzieci i opisał je dokładnie, tłumacząc, że faza 3, czyli początek wieku szkolnego (6-12 lat) to okres, w którym rozwija się logika i staje się możliwe zastosowanie alternatywnych perspektyw. Czyli ten sam problem może być już (poznawczo) rozwiązany na kilka sposobów. O ile się oczywiście dziecku da szanse samodzielnie myśleć, ale to nie jest zbyt popularne podejście („Co możemy teraz zrobić?”), bo wymaga czasu i cierpliwości. Piaget często też korzysta z pojęć: akomodacja i asymilacja. Akomodacja, czyli proces pozwalający na modyfikowanie znanych zachowań, struktur, pojęć, żeby móc dopasować się do środowiska. Czyli pierwsze dni szkoły to czas na poznawanie nowych zasad i weryfikowanie starych schematów. Dziecko musi mieć czas, żeby przyłożyć jedno do drugiego i zobaczyć, co musi zostać zmienione i jak to zrobić. Asymilacja to przyłączenie nowej struktury do posiadanego już schematu. Dziecko spotyka się z czymś nowym, ale jakieś elementy tego, są znane i włącza je do znanego już modus operandi. Przykład: klasa, a której trzeba siedzieć i słuchać pani jest podobna do grupy przedszkolnej, gdzie czasami też trzeba było siedzieć i słuchać. Różnica polega na poziomie skupienia i czasie trwania tej czynności. Rozszerzamy schemat: siedzenie i słuchanie.

Ale Piaget to dopiero początek. Fajnie by było wykorzystać też te niesamowite odkrycia amerykańskich naukowców. Teraz trzymaj się, bo to może być dla Ciebie szok. Szczególnie, jeśli jesteś Francuzem i pracujesz w szkole. Trzymasz się? Uwaga, głoszę:

Ludzie lepiej uczą się poprzez pozytywne emocje. Bo to, że emocje wspierają przyswajanie nowych informacji, to jakby wiadomka, nie? Jeśli jednak jesteś francuskim nauczycielem, to uwaga: ludzie lepiej zapamiętują informacje, jeśli towarzyszą temu emocje. Quel choc, hein? Dobrze by było, żeby emocje były pozytywne. Owszem, można się nauczyć, że ogień jest gorący, siadając gołą dupą na ognisku, ale o ile fajniej byłoby po prostu… zorganizować ognisko i spalić tam jakąś czarownicę. (O ile czarownice płonęły na stosach, bo się okazuje, że to jest dyskusyjne).

Jak sprawić, żeby uczniowie chceli się uczyć? Jest mi łatwiej zdradzić ten sekret z dwóch powodów: po pierwsze, wiem, że działa i widziałam go w akcji, a po drugie, nie pracuję z grupą dzieci, więc frustracja zawodowa to nie jest mój problem.

Zamiast karania tych, którzy wymówili słowo niepoprawnie – nagradzać plusami tych, którzy powiedzieli słowo wyraźnie. Zamiast stawiać „plusy” (mon c*l) za brak przygotowania do lekcji, nagradzać za to, że ktoś jest aktywny, bierze udział w zajęciach. Zadawać pytania i angażować w pracę. Intelektualne zdobycze współczesnej psychologii motywacji są takie: nagroda motywuje lepiej niż strach. Lepiej jest do czegoś dążyć, niż czegoś unikać. Strach to motywacja prymitywna, uwsteczniająca nas, schodzimy po piramidzie potrzeb, zamiast piąć się ku górze do szczebla: samorozwój. Bo wiesz, co jest jeszcze wyżej niż nagroda, plus, piątka z plusem (czy w przypadku Niemiec: jedynka)? Satysfakcja.

Kiedy ze szkół znikną oceny, kolory, gwiazdki i nauczyciele, których nie jara nauczanie (a byłoby to z benefitem i dla nich, i dla uczniów), kiedy w końcu szkoła zmieni się drastycznie, od tego, czym była 100 lat temu (fabryką piszących i czytających urzędników, pracowników etc.), a będzie miejscem, w którym młodzi ludzie będą się uczyli, bo świat jest ciekawy, fascynujący, a nauka to sposób objaśniania go, wtedy największą nagrodą jest zadowolenie z samego siebie.

Dlaczego dorosłym na coachingach mówi się: nie porównuj się z innymi, a jedynie z samym sobą z przeszłości, zaś w szkole mówimy dzieciom, jak wypadają na tle klasy (takie świadectwo dostaje mój Starszy Syn). Uczymy dzieci czegoś, co potem wyrośnięci z nich dorośli, będą musieli zapomnieć, żeby żyć bez frustracji.