1 września – dzień, w którym zaczyna się francuski rok. Moment, w którym wracamy do kieratu, utartych zwyczajów, pracy, rozpoczynamy nowy rok szkolny i dowiadujemy się nowych rzeczy. Poznajemy innych i samych siebie.
Wszystkie notki, których nie napisałam
Kiedy ostatni raz otworzyłam to okno, żeby coś napisać, był koniec lipca, a ja spędzałam wakacje w Polsce. Obchodziłam (hucznie) osiemnaste urodziny mojej siostry, która nagle z zaślinionego dziecka zmieniła się w dorosłą kobietę podejmującą życiowe decyzje.
Dzika Polska szumiących liści
Wróciłam do domu pełna polskiej esencji, która coraz mniej ma dla mnie smak bigosu i schabowego. Tym razem Polską okazały się szumiące liście. Gdzie nie poszłam, tam nawet w największy upał stała jakaś brzoza (sic!), która delikatnie szumiała maleńkimi liśćmi – nie soczyście zielonymi, ale jakby lekko srebrzystymi. Nigdzie mi brzozy tak nie szumią, jak w Polsce.
W porównaniu z innymi krajami Polska ciągle jest dla mnie dzika – nieodkryta, nieprzebyta, nieodgadniona. Kiedy biwakowaliśmy niedawno na polu namiotowym nad jeziorem Titisee, pomimo dostatku komarów, nie czułam tego, czym nakarmił mnie za dzieciaka Nienacki – zapachu wilgoci, niepewności, co jest za następnym zakrętem i co znajdę, jeśli pójdę w las.
W zachodniej Europie każdy skrawek jest przebyty, opisany, oznaczony. Czyjś. Ktoś go zatwierdził swoją obecnością. W Polsce zawsze jestem Panem Samochodzikiem – odkrywam szlak. Jest dziko – szuwary, bagna, zakątki. Tam oddycham głęboko i spokojnie, chyba jestem ze wsi.
Dzień, w którym nie wyszłam za mąż. Dwukrotnie.
Jeszcze niedawno pisałam wam, że Ojciec Dzieciom oświadczając się, nie pamiętał o pierścionku. Potem, że naprawił swój błąd w romantycznych okolicznościach ogrodu Moneta. A potem bardzo długo nic się nie działo, aż coraz większymi krokami nadchodził 15 sierpnia 2015 r. To data bardzo znamienna, bowiem pięć lat temu, jeszcze z innym kandydatem na męża, właśnie ją wybraliśmy na dzień naszego ślubu. Jak to bywa z miłosnymi historiami – kończą się w najmniej oczekiwanych momentach i w najbardziej zaskakujący sposób. On zaczął umawiać się z facetami, a ja z marnej jakości lodami. Kilka lat później 15 sierpnia stał się symboliczną datą innej relacji – był to początek innej miłosnej historii, która trwa nadal. Rok temu znowu wybierałam datę ślubu i znowu padło na 15 sierpnia 2015. Chociaż tego dnia nie wyszłam za mąż, zdjęłam jednak mój wymarzony pierścionek zaręczynowy i zatrzasnęłam go w pudełku. Może w następnym wcieleniu (żeby nie powiedzieć: po moim trupie).
The Trouble Notes
W połowie sierpnia wybraliśmy się całą rodziną do Włoch – o tym powstanie niedługo kolejny wpis, jak tylko przedrę się przez prawie trzy tysiące zdjęć, które zrobiliśmy. Kiedy przyjechaliśmy do Verony, w głowie rozbrzmiewał mi tylko wiersz Norwida. Szłam sobie tymi uliczkami, w których czai się esencja tego, co włoskie (gorąco i ciasno), usłyszałam muzykę – niezwykłe trio, którego utwory towarzyszą mi codziennie. Może was też oczarują?
Książki – kiedy ja to przeczytam?!
Podczas pobytu w Polsce kupiłam oszałamiającą liczbę książek (ok. 10). Część z nich pochłonęłam jeszcze w Warszawie. Na pierwszy ogień poszły książki Katarzyny Michalak. Nie jestem w stanie skomentować tego typu literatury, bo chyba mi wstyd, że mnie wciągnęły. Z drugiej strony, nigdy nie byłam fanką ambitnej literatury i dzieła klasyków (wstyd się przyznać) nudzą mnie i nijak nie zachwyca mnie Słowacki.
Poza kilkoma pozycjami do mojej psychologicznej biblioteki, zdobyłam świeżo wydany podręcznik dla autorów „Jak zostać pisarzem”. Jak zostanę, to powiem wam, czy było warto ;- )
Quo vadis, kobieto, czyli gdzie leziesz babo.
Zaczyna się moja ulubiona pora roku. Strasbourg rzęsiście dziś zapłakał nad zbliżającym się końcem lata. Wrzesień to dla mnie czas przede wszystkim administracyjnego wyzwania podczas rejestracji swojej działalności jako psychologa, ale też czas odwiedzin – w końcu przyjeżdżają do mnie moi przyjaciele – wszyscy troje! Każdy w innym terminie, ale już od tygodnia przeprowadzam próby jądrowe w kuchni – czy da się przeżyć bez mięsa? Na moim Instagramie mogliście zobaczyć zdjęcia obiadów, które gotowałam – udało mi się odtworzyć moje ulubione polskie smaki – flaki, rosół, kotlety. Jemy też dużo past i warzyw. Okazało się też, że wegański ser nie wywołuje u mnie migreny!
Niedługo opowiem wam czy znalazłam miłość w Portofino i dlaczego nie wrócę do Genui.