W Klubie Polki właśnie panuje miesiąc wspominek. Trwa projekt, podczas którego opisujemy jak z czasem zmienił się w naszych oczach wizerunek kraju emigracji. I ja dzisiaj opowiem wam co się w moim spojrzeniu zmieniło.

Czy Alzacja jest we Francji?

Gdy przyjechałam do Alzacji po raz pierwszy, tutejsi w osobie Ojca Dzieciom, mówili mi:

– Jak pojedziesz do Francji, to zobaczysz… 

Podobno jest to lokalne porzekadło, nie wiem, bo wszyscy mieszkańcy Alzacji jakich znam są Polakami 🙂

Historia tego regionu jest taka, że trochę się Francja z Niemcami o tę Alzację szarpała. I skutki tej szarpaniny czuć do dzisiaj, kiedy to po Francji spodziewałby się ktoś może jakiejś elegancji, a tu tymczasem gliniane garnki w kropki. Przaśność.

Czy Alzacja jest w Polsce?

Niezwykłe podobieństwo Alzacji do regionu, w którym się wychowałam, sprawiło, że bardzo długo w ogóle nie zauważyłam, że gdzieś emigrowałam. Bociany, rozległe łąki układające się miękkimi wzgórzami w okolicy, szumiące strumienie. Alzacka zabudowa przypominała mi ostatnie z pruskich kamienic, jakie ostały się w okolicy moich rodzinnych Bartoszyc. Mur pruski zdecydowanie lepiej czuje się we Francji, bo jest go tu dużo i na pewno nie czuje się samotny.

Wszystko zalatywało swojskością. To się niedawno zmieniło, mniej więcej wtedy, kiedy odkryłam, że  potrzebuję wiedzieć skąd jestem, a nie tylko – gdzie się urodziłam. Zaczęłam powoli tracić łączność duchową i ze swoim rodzinnym miastem i z Alzacją. Ale to przecież nie ich wina.

Oko w oko z Francją

Co prawda uczyłam się w liceum francuskiego, chociaż moja pani profesor miałaby nieco inną opinię w kwestii tego uczenia się. Kiedyś nawet powiedziałam, że nie będę zapamiętywać tych wszystkich czasów, bo one mi się przecież nigdy nie przydadzą. Karma to suka.

Do tej pory nie miałam problemów z porozumiewaniem się w obcym języku za granicą. Problemu nie miałam, ponieważ w kwestii zagranicy doświadczyłam:

  • pieszej wycieczki na Słowację, idąc nad potokiem w Szczawnicy
  • wypadu do Włoch, gdzie kawę kupowało się posiłkując się językiem migowym
  • wyjazdu do Londynu, gdzie mogłam sprawdzić czy mój angielski, który opanowałam metodą Harry’ego Pottera*, działa. Działał.
  • weekendów w Niemczech i Austrii, gdzie wszyscy mówili po angielsku.

Pokrzepiona tymi licznymi sukcesami lingwistycznymi, dziarsko wybrałam się na podbój Strasbourga. Mój entuzjazm przygasnąć miał dopiero pół roku później, kiedy się już na dobre wprowadziłam i nie mogłam już korzystać ze statusu studenta na wakacjach.

Ziściło się to, co podejrzewałam, a mianowicie, że niewiele osób tutaj jest kompatybilnych z angielskim. A ja nie jestem kompatybilna z francuskim. I ten stan rzeczy utrzymywał się przez kolejne kilka lat, aż pewnego dnia obudziłam się i wypowiedziałam swoje pierwsze zdanie, jako francuska emigrantka. Niestety jego treść nie odcisnęła się na kartach historii i nigdy już nie dowiemy się, kiedy po raz pierwszy prawidłowo dobrałam osobę, liczbę, rodzaj i czas… Możemy tylko domniemywać, że miało to coś wspólnego ze sprzątaniem.

*Metoda Harry’ego Pottera – oglądaj w kółko wszystkie filmy z kanonu. W oryginale. Aż się nauczysz. 

Raj na ziemi?

Nigdy bym Francji nie wybrała na miejsce do życia. To znaczy, jakby ktoś zaproponował  mi:

– Oto mapa, racz wskazać swoje wymarzone miejsce emigracji.

to szanse, że Francja wygrałaby ten konkurs są małe. Raczej wygrałby jakikolwiek kraj, w którym ludzie nie jedzą… wszystkiego. Fuj. Ale było mi wszystko jedno, bo chciałam mieszkać z Ojcem Dzieciom, a jemu z kolei nie było tak do końca obojętna lokalizacja, bo już jakby… miał tu dzieci. Tym sposobem znalazłam się i jestem we Francji, ale nie okopuję się tutaj.

Jak żyć?

Na początku usiłowałam uświadomić Francuzów, że mówią po angielsku tylko o tym nie wiedzą. Kiedy przestałam chcieć zorganizować tutaj drugą Polskę, trochę mi się podniósł poziom akceptacji dziwactw tego kraju. Nie żebym się jakoś zachłannie rzucała na produkty spożywcze, ale jestem w stanie tolerować ich niedorzeczne przerwy obiadowe i strajki nie robią na mnie wrażenia.

Z moich obserwacji wniosek mam taki – żyje się tu trochę łatwiej. Ale też zależy komu. Ja jestem szczęśliwa, bo żyję z człowiekiem, który jest całkiem ogarnięty i nawet przestał zostawiać wszędzie skarpety. Nie mogę jednak Francji obiecać, że zostanę tu na zawsze.

Polska?

Nie chciałabym mieszkać w Polsce. To znaczy tak – chciałabym w Polsce być. Gościem. Poza systemem, żeby mnie nie dotyczyły idiotyzmy, a żebym mogła korzystać z jej pięknych krajobrazów, bogactwa kulturowego. Żebym mogła jej historie opowiadać swoim dzieciom. Nie ma we mnie planu powrotu, chociaż z każdym powrotem z Polski do Francji, mam coraz cięższe serce. Wpadam jednak w wir sprzątania, prania, pracowania, pisania, się odchudzania i znowu zapominam, że emigrowałam.

Najtrudniejsze w życiu emigrantki jest…

Są dwa takie momenty, które znoszę ciężko. Kiedy odjeżdżam spod rodzinnego domu, z tarasu machają mi rodzice i dziadkowie. I kiedy bladym świtem wychodzę z mieszkania mojej przyjaciółki w Warszawie. To takie dwa domy, które opuszczam, wyjeżdżając. Te rozstania są najgorsze, bo trzeba żyć ze świadomością, że tak naprawdę nigdy się nie wróci. Że zawsze się tylko wpada.

Jeszcze nie umiem sobie z tym radzić bez emocji. To jedyne co przypomina mi, że bociany latają nad Strasbourgiem a nie nad Sępopolem. Jeszcze nie mam tutaj domu.

Rozmawiałam o tym niedawno w Klubie z dziewczynami i o dziwo – nie tylko ja tak mam, że chciałoby się być w kilku miejscach na raz. A można być w jednym. Pozostaje tylko liczyć, że się dobrze wybrało.