19 września przeszłam operację bariatryczną, dokładniej bypass żołądkowy. Następnego dnia byłam już we własnym domu. Jak do tego doszło?
Pamiętacie ten dowcip, w którym pacjent się budzi po operacji i lekarz mu mówi:
– Mam dla pana dwie wiadomości, dobrą i złą. Zła jest taka, że obcięliśmy panu nogi, a dobra, że jest już kupiec na pańskie buty.
No to ja się trochę bałam, że mnie ktoś tak sprankuje Bardzo Śmiesznym Żartem o udanym przeszczepie narządów rozrodczych owczarka niemieckiego. Ale nic takiego się nie stało, więc ten post będzie o wiele mniej zabawny niż to sobie wcześniej wyobrażałam.
Dieta jogurtowa
Pisałam wam już tutaj, że na 5 dni przed operacją nie wolno mi było jeść nic innego jak tylko jogurty naturalne 0%. Są dwie rzeczy, które wygrywają u mnie w rankingu na absolutnie niejadalne i jogurt zajmuje tam pierwsze miejsce ex equo z brokułami. W efekcie dałam radę jeść jogurty trzy dni, a pozostałe dwa to już piłam tylko herbatę. Zaczynałam się przyzwyczajać do uczucia głodu i nawet przestawałam sobie wyobrażać, że piję herbatę o smaku makaronu z grzybami.
Operacja: Operacja
W szpitalu stawiłam się o 9. Ubrana byłam już we własne pończochy przeciwzakrzepowe, ale dano mi resztę ubrań od kompletu. Siatkowe galoty i wielką, szpitalną koszulę, szpitalne kapcie z ligniny i czepek. Tak odstrojona mogłam właściwie niepostrzeżenie wtopić się w tłum skrzatów domowych na Paradzie Równości. Na szczęście pozwolili mi zachować okulary, bo inaczej nie wiedziałabym czy już wsiadłam na łóżko, czy zaraz zrobię z siebie kretynkę.
Próbując poruszać się rakiem, wspięłam się na proponowaną mi leżankę. Dlaczego rakiem? Ano dlatego, że ta koszula szpitalna to ma z tyłu takie no… okienko. Być może nie ma tego okienka, jak czyjś tyłek akurat nie jest taki ciekawski i nie chce tamtędy wyglądać, ale mój był (ciekawski) i ja z jego ciekawością walczyłam. A potem się pozakrywałam termicznymi kocami z plastiku i było nieźle. Kilkaset razy literowałam swoje nazwisko, a nawet parę osób podłapało, że jestem z Polski. Pan pielęgniarz podzielił się ze mną wiadomością, że niedawno był w Częstochowie, a ja nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zapytać:
– A po co tam?! O-O
Dopytał jeszcze, czy tam zawsze tak wieje. Otóż podobno owszem, dlatego nie ma po co tam jeździć.
Jak już skończyłam promować Polskę wśród naszych zachodnich braci, to przejechałam się tą wersalką, co na niej ukrywałam tyłek przed publicznością.
Jechaliśmy labiryntami korytarzy, w pędzie mijaliśmy różne łóżka, tajemnicze przyrządy, no czułam się jak za kulisami teatru. Dopiero jak dojechaliśmy, to się okazało, że teatr się zaraz rozpocznie, a ja w nim gram główny rekwizyt. Zabrali mi okulary, więc dalej to już pamiętam jak przez mgłę, że przedstawiły mi się wszystkie czepki z maskami, ale kojarzę tylko, że raczej były tam ukryte same kobiety. Albo ktoś mi robił głupi dowcip.
Na chwilę wpadł mój chirurg, pogawędzić.
– Wszystko wygląda dobrze, naprawimy cię w godzinę! – ciekawe czy on zawsze jest taki podekscytowany przed operacją.
– Jak to w godzinę? Ja się całe życie z tym męczę, a ty mnie w godzinę naprawisz? – pytam po angielsku.
– Nawet krócej! – sam sobie rzuca rękawicę i w podskokach (przysięgam, że podskakiwał) oddalił się myć ręce.
Potem kazali mi te siatkowe galoty zdjąć, do czego podeszłam nieco nieufnie, ale jakby już nie miałam argumentów w dyskusji, i przesiąść się na stół operacyjny, co ja bym raczej nazwała operacyjną deską do krojenia, ewentualnie Niedokończonym Projektem, bo wąsko tam było i już się miałam zastanawiać, czy ręce to mam sobie wsadzić pod głowę czy pod tyłek, kiedy podpięli takie dwa stojaki dla rąk i mogłam myśleć o czymś innym. Na przykład, że gram właśnie w serialu Doktor House, bo tam też mieli takie lampy okrągłe. Coś tam mi powpinali w ręce, jakieś igły, ale ta lampa mnie tak fascynowała, bo wyglądała jak wielka, świetlna mandala. A potem to pani anestezjolog, chyba, w każdym razie ktoś w masce i czepku, przycisnął mi do twarzy maskę tlenową i powiedział:
– Bon voyage!
Nie byłam do końca pewna, co odpowiedzieć, a i trudno się mówi, jak ktoś ci w usta pompuje powietrze. Chciałam wiedzieć, gdzie jedziemy, więc oczy trzymałam szeroko otwarte.
Obudziło mnie uderzenie w brzuch kijem z betonu.
Najpierw była ciemność, a potem ktoś mikserem miksował mi w żołądku. Strasznie ten mikser pipczał i coś mi tam w środku ciągnął. Potem ktoś mi wołał nad głową:
– Madame? Madame?
Ja nie jestem żadna Madame, jestem Ania i ciszej bo i tak ten mikser strasznie hałasuje – chciałam powiedzieć, ale miałam w ustach (albo to był nos) jakąś rurkę.
– Czy coś panią boli?
Się głupio pytają, jak ma mnie nie boleć, jak tam mi mikser miksuje flaczki. Kiwam głową, może go wyłączą.
– To my pani damy morfinę!
O, teraz się zaczynamy rozumieć, nawet jeśli mówicie w języku, który gdzieś już słyszałam.
Znowu jest ciemno, mikser trochę mniej ciągnie, ale ci mnie znowu budzą, czy coś mnie boli. No BOLI. To oni jeszcze mi tej morfiny dadzą.
Dajcie dajcie, przynieście co macie dobrego, przyjaciele!
Wyłączyli mikser i już został mi tylko w lewym boku taki wielki balon z powietrzem. Rozchodzę se, pomyślałam. Ale najpierw pośpię. A tu guzik z pospania się okazało, bo jak tylko zasypiałam, to coś zaczynało wyć na alarm. Jakaś męska maska w czepku powiedziała, że muszę głęboko oddychać, żeby ta morfina się dobrze rozkładała. Ja jej nie chcę rozkładać, ja ją chcę pożerać! Ale co przysnę, to PIP PIP PIP, pipczy mi pipadło nad głową. Cholera. Nic z tego spania nie będzie, otwieram więc oczy. Bynajmniej nie jestem już w niebieskim pokoju ze świetlistą mandalą zamiast lampy. Czepki w maskach się cieszą, że się obudziłam, czyli już mogę sobie iść do swojego pokoju. Jak to iść?
Tylko ja i moje leki przeciwbólowe
Do własnej sali na oddziale mojego osobistego Doktora House’a jadę sobie łóżkiem. Nie wiem jak się na nim znalazłam, ale zgaduję, że towarzyszyło temu sporo przekleństw i z pół tuzina pomocników. Pan co mnie wiezie, zabawia mnie rozmową, to mówię mu, żeby taki śmieszny nie był tylko mi okulary podał, bo nie wiem czy jest panem czy panią. Pożartowaliśmy sobie i już byłam we własnym łożku. Ciemność sklejała mi powieki, a tu co chwilę ktoś coś do mnie mówił. Nawet jeden z czepków miał niebieskie oczy, więc rozpoznałam, że to mój chirurg. Wszystko było super! Udało się! Nie ma kupca na moje buty! A teraz spać.
Po kilku godzinach kazano mi wstać i się przejść. I przebrać. I zjeść. Patrzę co dali do jedzenia, licząc, że może herbata i makaron. Ale nie – JOGURT NATURALNY. To ja już wolę być głodna – opowiadam i mówię, że jak wodę połykam to ona chce wracać, a jogurtu to w ogóle nawet połykać nie muszę, bo on i tak chce wracać. Pani pokiwała głową i powiedziała:
– To jak pani przetrwała ten tydzień na jogurtach?
– Na herbacie.
– Ojejku… – zmartwiła się szczerze. Przyniosła bulion. Dobra kobieta, dobry bulion.
Do widzenia
Następnego dnia zrobiono mi jakieś tajemnicze badanie krwi, dano mleko (bo już zapamiętali, że jogurt nie przejdzie) i reszta dnia minęła mi na spaniu i czekaniu, aż mój błękitnooki lekarz sobie o mnie przypomni i powie, że mogę iść do domu. I powiedział:
– Możesz iść do domu. Ale jak chcesz, to możesz jeszcze zostać. Ale możesz iść. Tylko, że dopiero za trzy godziny, bo ja mam jeszcze strasznie dużo pracy.
No to poszłam, ale zanim to nastąpiło, to dali mi obiad. Myślałam, że będzie to kolejna zupka, a tu się okazało: puree z ziemniaków o podejrzanym zapachu. Im bardziej to puree wąchałam, tym bardziej ten zapach wydawał mi się podejrzany. Ktoś tu mnie naprawdę nie lubił… z ziemniakami zmielony był brokuł.
Sami se to jedzcie.
Dieta po-operacyjna
Tym sposobem rozpoczęłam 3 tygodnie jedzenia papek, których różnorodność rozpisano mi na kilku kartkach papieru. Nie jest to częsta praktyka w przypadku operacji bariatrycznych i różne są zalecenia dietetyczne w różnych placówkach, dlatego jeśli trafiliście tu po poradę – odsyłam was do waszego lekarza prowadzącego. On wie najlepiej, co będzie dobrze grało z waszym typem operacji. Pamiętajcie tylko, że trzeba dużo wody pić, a jak się ma maleńki żołądeczek dzidziuś, to pić trzeba bez przerwy, cały czas i na okrągło.
Moje po operacyjne refleksje są takie, że dwa tygodnie temu ważyłam 10 kilo więcej i że fajnie by było, jakby ten balon z powietrzem, co siedzi mi pod lewymi żebrami już sobie poszedł. Tymczasem wznoszę toast bardzo wstrętnym przeciwbólowym lekiem i idę na spacer, bo tak mi zalecono. Za 9 dni mogę iść już na basen, więc mam nadzieję, że do tego czasu balon zniknie.
Trzymajcie się i nie jedzcie ciastków, bo też bym chciała a już raczej nie mogę 🙂
Zdjęcie jest stąd.
Aniu podziwiam Cię. Jesteś niesamowita, no i uwielbiam Twoje poczucie humoru.
Melduje, że system komentarzy daje dupę. Obiecał, że powiadomi o odpowiedziach na mój komentarz a o niczym nie poinformował. Ciastek nie jadam na znak solidarności, jogurtów też, bo nie mogę. Naprawdę w tydzień poszło 10kg?
Skarcę system komentarzy!
Naprawdę, ważę 10 kilo mniej. Trochę mnie to zaskoczyło, ale z drugiej strony, nie można nie schudnąć jak się nic nie je. To byłoby już absolutne chamstwo.
Jogurty to zuo!