Po raz pierwszy przyjechałam do Alzacji, wschodniego rejonu Francji, w sierpniu 2012 roku. Spędziłam tu ponad miesiąc, głównie wałęsając się po uliczkach i uliczuńkach Strasbourga. Bo Strasbourg jest miastem stworzonym do wałęsania się. W końcu – Stras (niem. ulice) bourg (niem. miasto). Miasto ulic!
To świetnie, bo ja jestem człowiekiem miasta!
Przestałam się oszukiwać, że wytrzymam więcej niż kilka dni napawając się naturą. Chyba, że jest plaża… Ale lubię pasjami obserwować ludzi, a na łonie natury mogę obserwować tylko siebie i swoją rosnącą frustrację, że nie umiem w naturę. Ona mnie zachwyca, ale… bodźce, dajcie mi więcej bodźców!
Przeprowadziłam się tu w lutym 2013, ale moja eksploracja miasta zakończyła się na poprzednim sezonie.
Nie chciało mi się. Byłam zwyczajnie zmęczona – dopiero co zakończonymi studiami, hodowlą dziecka we własnym organizmie, przeprowadzką. Byłam też gruba. I w ciąży, I miałam pisać magisterkę. I nie chciało mi się. Mówiłam już, że mi się nic nie chciało. Zajmowałam się głównie leżeniem, domaganiem się truskawek (w lutym) i lodów (bez przerwy) i tyciem. I oglądałam Gossip Girl, bo musiałam sprawdzić czy za każdym razem tak samo się kończy.
Potem miałam kryzys emigranta.
Znaczy nie wiem, czy to się tak nazywa. Swój kryzys miałam. Dziecko było małe, okazało się, że coś chce ciągle (szok!), ale nie chce powiedzieć co (SZOK!). Ja byłam gruba (bo lody) (i ciąża) i zmęczona (bo byłam gruba) (no dobra, grubsza) i też mi się nie chciało. W dodatku dotarło do mnie, że to prawda, że na serio ci ludzie, których słyszę zza okna to są Francuzami i nie mówią w żadnym innym języku niż swój i tak się akurat składało, że ja akurat w tym języku nie mówiłam. I jeszcze jedli dziwne rzeczy o dziwnych porach (to się akurat nie zmieniło), w Kerfie nie mieli mrożonych pierogów (ani żadnych) i nie miałam z kim pogadać (bo nie umiałam), ani gdzie pójść (bo dziecko), ani w ogóle. No dramat. Dramat ten trwał ze dwa lata, których nie wspominam z miłym ciepełkiem pod serduszkiem. Kiedy poszłam na siłownię, trochę się zmieniło, ale na krótko, bo okazało się, że jestem gruba a bieganie nie zostało wymyślone po to, żeby wygodniej oglądało się Gossip Girl.
Udało mi się jednak ogarnąć język i wyjść trochę z domu.
Nadal moje zapędy eksploracyjne nie były zbyt daleko rozwinięte. Ale od pewnego czasu, co roku obiecuję sobie, że alzacką jesień (która bywa różna) spędzę odkrywając mój nowy dom.
O matko, czy to prawda? Czy to jest mój nowy dom?
Nie. Ale też jest ładnie.
Taki mam plan na Alzacką Jesień
Żeby wchodzić do tych uroczych knajpek i pić kawę i gapić się przez okno. Żeby wejść do Muzeum Miasta i przeczytać chociaż ulotkę. Żeby sprawdzić każdy miejski park (gdy nie pada). Pójść do kina w centrum. Zjeść lunch w bistro. I zrobiłam sobie całą listę miejsc i rzeczy go zrobienia w Alzacji tej jesieni. Pomyślałam, że jak Wam się zadeklaruję, to będzie mi przynajmniej trochę bardziej głupio tego nie zrobić. Mamy 12 tygodni jesieni, 3 miesiące! To na pewno tym razem zdążę zrobić chociaż 6 rzeczy z moich list. Zwiedzacie ze mną? (Pewnie na bieżąco będę pokazywała to na InstaStories, więc zapraszam Cię na mojego Instagrama). Pozwiedzamy razem!
Muzea
Wybrałam trzy, na które od dawna się zasadzam, a jeszcze nie byłam! Kto idzie ze mną?!
- Musée historique de la Ville de Strasbourg, czyli po prostu muséum historii miasta.
- Palais de Rohan – Ku mojej rozpaczy, nie jest to miejsce, w którym będzie można spotkać Aragorna.
- Musée de Minéralogie – Muzeum Minerałów. Oj, chyba Monika z Bewildered Slavica chętnie by się ze mną wybrała.
- Muzeum Alzacji – jestem go bardzo ciekawa.
Kawa
Bo wiadomo, nie samą kulturą człowiek żyje. Ja żyję też kawą, najlepiej jak w parze z kawą idzie też ciasto i dobre towarzystwo. To ostatnie umiem zapewnić sobie we własnym zakresie (o ile nie zapomnę długopisu).
- Michel – bo podobno obowiązkowo trzeba tam iść
- Café Potager – bo mają ładne okno #peoplewatching
- Graffalgar – bo tęsknię do Londynu, nie lubię francuskich śniadań, a oni wyglądają, jakby umieli w jajka.
- Verithé – bo wygląda, jakby mieli wygodne siedzenia, a to się rzadko tutaj przytrafia.
Jadło
Nie jestem entuzjastką francuskiej kuchni. Nie spotkacie mnie ze ślimakiem w ustach, żabie udka są dla mnie marnowaniem całkiem dobrej żaby, z której można by było zrobić jakiś porządny eliksir na porost włosów albo brodawek. Jednocześnie są dania w kuchni alzackiej, które smakują znajomo. Na przykład tarte flambe (smakuje jak romans ruskich pierogów i ciasta do pizzy) czy choucroute (bigos, do którego nie chciało się nikomu kroić mięsa). Przede mną nadal typowo jesienne danie z Alzacji: baeckeoffe, czyli zapiekanka mięsno-ziemniaczana (jakoś nie przewiduję tutaj fajerwerków). Może w tym roku zdecyduję się też na ukłon w stronę Ojca Dzieciom i zabiorę go na raclette?
- Maison des Tanneurs – (fr. Dom Kuśnierzy) – tutaj podobno trzeba iść na alzacki bigos.
- Miam-Miam – naleśnikarnia. Nigdy nie jadłam tych francuskich naleśników na słono (z szynką, jajkiem i serem). Czas to zmienić!
- La Cloche à Fromage – kiedyś widziałam, jak przygotowują raclette. Dla mnie to danie to więcej gadania niż jedzenia, bo ten ser cuchnie strasznie, ale w smaku przypomina mydło. Powiedziałam sobie wtedy, że jeśli kiedyś mam to zjeść (i odchorować) to w takiej formie.
Atrakcje
W tym roku dostałam na urodziny dwie przygody. Przygodę jeżdżenia na łyżwach i przygodę ścigania się go-cartami. Obie czekają, aż znajdę się w wystarczająco przygodowym nastroju. Chcę te obie wejściówki wykorzystać jeszcze w tym roku (10 godzin łyżew, zabijcie mnie!). Ale znalazłam jeszcze kilka fajnych rzeczy do robienia w Strasbourgu, kiedy pada (ciekawe, kiedy znajdę na nie czas).
- Łyżwy – No nie wiem, nie wiem…
- Go-carty – ja i wyścigi. Zadziwiający pomysł na prezent. Chyba bym na to nie wpadła.
- Obserwatorium Astronomiczne – Sic itur, w końcu, ad astra.
- Escape Room – nigdy nie byłam, dacie wiarę. Chyba zabiorę ze sobą chłopa i Najstarszego Syna 🙂