Mogę sobie takie słowa wpisać w CV, którego nigdzie nie wyślę.
Zostałam macochą bardzo młodo. Miałam 22 lata, kiedy poznałam mojego Młodszego Syna. On miał rok i trzy miesiące. Pamiętam, że kiedy go pierwszy raz zobaczyłam, popłakałam się ze wzruszenia.
Nie wiem dlaczego, bo chwilę później zmieniłam swoją pierwszą w życiu pieluchę.
Syna Starszego poznałam później, kiedy przeprowadziłam się do Francji na stałe. Miał wtedy 5 i pól roku.
Początki były… różne.
Nie było źle, w żadnym momencie nie było jakoś bardzo tragicznie. Czasami słyszy się takie historie o rodzinach patchworkowych, że jeży się na głowie włos. Nam los oszczędził takich przebojów.
O ile z Młodszym Synem rozmawiałam głównie po polsku, ze Starszym było już trudniej. Przez pierwszy rok właściwie bawiliśmy się jak dzieci – na zasadzie bycia obok. Rzucaliśmy w siebie klockami, bawiliśmy się piłką, jeździliśmy na wycieczki. Powoli, stopniowo uczyliśmy się ze sobą dogadywać. Nie zawsze śpiewaliśmy tylko wesołe piosenki, były momenty kiedy puszczały nerwy i mi, i im.
Dzisiaj Młodszy ma 8 lat, a Starszy prawie 12 i jest ode mnie wyższy, z czego jest bardzo dumny.
Role się odwróciły, bo z nim mam zdecydowanie lepszy kontakt niż z Synem Młodszym. Ten trzyma się bardziej z Emmą z racji niewielkiej różnicy wieku. Ale ten Starszy to niezwykły gość. Zaczęłam to przeczuwać, kiedy nauczywszy się czytać przeczytał ciurkiem wszystkie części Harrego Pottera (miał wtedy 8-9 lat!). Po Harrym przyszedł czas na Sherlocka Holmesa.
Mamy dużo wspólnych tematów, interesują nas podobne rzeczy. Zabranie go na urodzinową wycieczkę do Londynu było dla mnie przyjemnością i fajnie spędziliśmy czas w studio Harry’ego Pottera pod Londynem.
Rozmawiamy głównie po francusku, a to, że umiem się z kimkolwiek w tym języku dogadać, to w dużej mierze jego zasługa. On mnie cierpliwie ( i nie) poprawia, uczy i tłumaczy. Sam zaczął całkiem dobrze mówić po angielsku i rozumie po polsku prawie wszystko, co do niego mówię. Swoją drogą, po 6 latach nie jest tak trudno zrozumieć „idź wynieś śmieci, proszę”. 🙂
Czasami sobie po prostu siedzimy i gadamy o książkach, filmach, ludziach i życiu. Nie wtrącam się w to, co on robi, nie komentuję. Po prostu daję mu przestrzeń i patrzę jak ją wypełnia. Cenię jego poczucie humoru i inteligencję. Z nieco chimerycznego chłopca wyrasta na fajnego nastolatka i mam nadzieję, że uda mi się nie zerwać tej nici porozumienia, jaką mamy. Moim zdaniem nasza relacja jest bardzo fajna i dojrzała.
Z Synem Młodszym jest trochę inaczej.
Spędzamy razem mniej czasu, a takie momenty sam na sam zdarzają się rzadko. Wynika to z naszego trybu życia i tego, że on jednak woli spędzać czas z Emmą. Kiedy jesteśmy razem, Syn Młodszy zwraca się do mnie niemal zupełnie po polsku. Kiedy nie pamięta jakiegoś słowa, wtedy pyta w innym języku (takim, w jakim akurat pamięta). Razem pieczemy ciasta i gotujemy. Chłopcy (obaj) bardzo lubią pomagać w kuchni. A ja nie lubię gotować, więc dla mnie to tylko lepiej, jak mogę im wyjaśnić jak się robi kopytka, a oni je zrobią.
Młodszy ma też swój bardzo wyraźny styl ubierania się. Uwielbia się stroić, często do sobotniego sprzątania ubiera białą koszulę i krawat. Bardzo mi się to podoba i staram się mu wyszukiwać ubrania, które są nietuzinkowe, inne. Ponieważ to zwykle ja obcinam mu włosy, razem przeszukujemy pinterest i szukamy takiej fryzury, która mu się spodoba, a którą ja umiem wykonać.
Lubię też jechać na zakupy ubraniowe tylko z nim. Mamy taki system, że wybieramy te ubrania, które nam się podobają i konsultujemy się z drugą osobą.
Czasami ma szalone pomysły, ale zwykle udaje nam się wybrać coś, co jest eleganckie i praktyczne jednocześnie.
Bardzo fajne w chłopcach jest też to, że potrafią prawić komplementy.
Często mówią mi, że jestem ich „la plus belle belle-mere” (najpiękniejszą matką). Mówiłam wam już chyba, że macocha to po francusku „belle-mere”, dosłownie: piękna matka. Dostrzegają i komentują zmiany w moim wyglądzie, jednak nigdy nie usłyszałam od nich komentarza na temat mojej tuszy. Zamiast tego zwracają uwagę na moje ubrania, dodatki i biżuterię. I potrafią powiedzieć bardzo trafiony komplement! Umiemy sobie mówić, że się kochamy albo że jesteśmy na siebie źli.
Nie wiem jak mi się to udało.
Chyba ważne było to, że na siłę nie cisnęłam się do tych dzieci. Po prostu byłam, oni byli obok i tak sobie szliśmy razem. Od początku też jasno stawiałam granice, których nie pozwalałam im przekraczać. Zawsze traktowałam ich tak, jakby to były moje dzieci, ale jednak w niektórych kwestiach odpuszczałam lubi w ogóle nie zajmowałam stanowiska. Taki komfort bycia macochą 🙂
To ja pierwsza pozwoliłam im iść samodzielnie do sklepu albo do szkoły. Wiele takich kroków w dorosłość wyszło z mojej inicjatywy. Teraz Starszy Syn jeździ sam tramwajem przez całe miasto, przesiada się i trafia do domu, ale jak dziś pamiętam, że kiedy pierwszy raz poszedł do piekarni (50 metrów) to jego ojciec chciał iść za nim!
Jest mi łatwiej ocenić ich dojrzałość, bo jednak stoję z boku. To daje też mi pewną wolność, bo mogę powiedzieć, że nie jestem w stanie się nimi zająć, muszę odpocząć, pobyć sama.
Chciałabym, żeby moi synowie wiedzieli, że mogą do mnie przyjść ze wszystkim. Nie tylko z pracą domowa z angielskiego. Chciałabym, żeby jako dorośli ludzie pamiętali, że jestem częścią ich rodziny. Bycie macochą wcale nie jest łatwe. Jest często męczące i frustrujące. Wiele zależy od Ojca Dzieciom, który ogarnia te rzeczy i swoje dzieci (wszystkie trzy) całkiem sprawnie. Mam ten komfort psychiczny, że zrozumie, kiedy powiem, że skończyły mi się baterie w mózgu.
Ten post piszę siedząc w mieszkaniu mojej przyjaciółki w Warszawie. Ładuję baterie. A jak wrócę, to zrobimy sobie Wielkanoc, bo w tym roku chłopcy są na święta ze swoją mamą.
To swoją drogą też jest ważne, to jak się żyje z mamą swoich dzieci. Nie mam zastrzeżeń do naszych relacji, chyba są najbardziej dojrzałe z możliwych. Zwracam na to uwagę, bo nie chciałabym, żeby moje dzieci kiedykolwiek musiały się bać, jak zorganizować swój ślub lub urodziny, żeby nikt nie poczuł się urażony albo pominięty. Zależy mi, żeby chłopcy wiedzieli, że nasza więź jest silniejsza, ponad to, co tam los przyniesie. Różnie bywa, ale jesteśmy drużyną. Wszyscy. Ot, magia patchworków.
Jestem ciekawa co przyniesie nam życie, ale też dumna z tego, że udało się to ogarnąć!

Anna Jurewicz
autorka bloga Aniversum.fr
Pisanie jest moją największą pasją. Pierwsza napisana przeze mnie powieść „Sub rosa” jest już prawie gotowa i mam nadzieję, że niedługo trafi do Twoich rąk. W przygotowaniu są dwie kolejne części tej opowieści. Będzie magicznie!
Pracuję jako psycholog online, a moimi klientami są Polacy mieszkający zarówno w Polsce jak i za granicą. Zapraszam cię do mojej internetowej poradni psychologicznej – Zrozumieć się.