Nie podejrzewałam, że ostatnia prosta moich studiów będzie miała tyle zakrętów. Czy raczej schodów! Od niedzieli jestem na biznesowych wakacjach w Warszawie. Towarzyszy mi moja córka, która dba, żebym nie spóźniła się na żadne ze swoich spotkań w dziekanacie czy punkcie ksero.
Pobudka o 4:30 pozwoliła mi poczuć delikatny powiew wojskowej dyscypliny. Wieczorne zasypianie mogłoby obudzić zombie, a jedzenie czegokolwiek, co nie jest chrupkami kukurydzianymi kończy się katapultą. Do tej pory poruszałyśmy się znanymi ścieżkami: spożywczy-wydział-ksero. Całą podróż do Biedronki i na Wydział ułatwiał fakt, że mieszkam naprzeciwko Wydziału a Biedronka mieszka zaraz za rogiem! Dzisiaj jednak, wyposażone w obiegówkę, ruszyłyśmy na wyprawę tramwajem. To znaczy chciałyśmy, ale tramwaj niskopodłogowy na Dzikiej zatrzymuje się tylko raz na godzinę. I oczywiście ta godzina akurat minęła dwie minuty po tym, jak wytelepałam się na ulicę. Szłyśmy, szłyśmy, żeby natrafić na jakikolwiek środek lokomocji, jednak bezskutecznie. Dopiero już na Nowym Mieście złapałyśmy autobus, którym przejechałyśmy kilka przystanków. Ale zanim to nastąpiło… Autobusy niskopodłogowe (bo takie jeżdżą w stolicy) mają opcje: Kierowca wyjdzie i otworzy rampę! To znaczy maja taką opcję w zamyśle. Stan faktyczny jednak przedstawia się następująco: Naciskasz guzik (tłumacząc dziecku, że nie może go samo wcisnąć) i autobus odrobinę się obniża. Przestrzeń między wózkiem, a krawędzią autobusu jest znaczna. Nie wiem czy powinnam prosić o pomoc, krzyczeć z oburzenia czy po prostu przeskoczyć dziurę. Wiele osób narzeka na matki w komunikacji publicznej, że się pchają bezczelne, że dzieci drą ryje i w ogóle generują jedynie smród, ścisk i agonię. Uwierzcie mi, że gdybym miała wybór, nigdy bym nie skusiła się na luksusy podróży autobusem miejskim! Czułam się tam jak intruz wykradający czasoprzestzeń!
Większość ludzi pomagała mi, kiedy miałam problem z wejściem-wyjściem z autobusu. Jednak konkurs na ofiarę roku wygrało trzech panów, na oko czterdziestoletnich, którzy stali na przystanku. Oczywiście, że dokładnie przed samymi drzwiami, musza przecież WSIĄŚĆ bez względu na konsekwencje. Kiedy już odblokowali trochę przejście i mogłam wyleźć z autobusu, wózek wpadł w przerwę miedzy chodnikiem a krawędzią autobusu. Panowie natomiast ochoczo rzucili się… do ucieczki. Odskoczyli przestraszeni. Dzięki za pomoc!
.