Jak to mówi moja mama: Tak to bywa: pies się topi, łańcuch pływa. Ale bywa i odwrotnie, pies na górze – łańcuch moknie. To, że jak ktoś chudnie to ktoś inny tyje to prawidłowość znana na całym świecie. Napewno ma jakąś fachową nazwę (np. Karma).
I ja chciałabym dopytać: Kto z was właśnie chudnie?
Nie żeby coś, po prostu chciałabym spojrzeć ci w twarz, osobo przez którą ja przestałam chudnąć.
Tak, stało się to, czego się nie spodziewałam w swojej naiwności. Wraz z wybiciem 15 stycznia waga zamarła i postawiła mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Wszystkie ciuchy są za duże, nawet buty mi trochę spadają. A tymczasem cisza. Ani deko w dół. Co więcej, jak głębiej nabiorę powietrza to i pół kilo więcej.
Zastój wagi – to podobno nie koniec świata
Po operacji chudłam bardzo szybko – w pierwszym miesiącu 15 kilo, w kolejnych trzech – kolejne 15. Aż nagle – stop. Koniec. Ale ja jeszcze nie skończyłam! Halo! W sensie – proces wydobywania człowieka z tłuszczu nie został w mojej opinii zakończony sukcesem. Czy w ogóle. A tutaj taka niespodzianka.
Oczywiście na początku zachowałam spokój. Chwilowy przestój spadku wagi to jeszcze nie jest powód do paniki. Wie o tym każdy, kto kiedykolwiek próbował kroczyć dramatyczną drogą diety, żeby zmieścić się w spodniach o rozmiar mniejszych.
Ale kiedy po pięciu minutach waga nadal nie spadała, zaczęłam się poważnie niepokoić.
Ponieważ jako Millenials mam prawidłowo wykształcone odruchy, od razu zaczęłam szukać informacji w internecie. Dowiedziałam się jak zrobić tęczową galaretkę, że koty mogą jeździć na deskorolce i prawie kupiłam kanapę. Dopiero wtedy przypomniało mi się, po co właściwie tam weszłam i na jednej z grup dla pacjentów bariatrycznych dowiedziałam się… że KAŻDY w końcu zatrzymuje się na ścianie. I że nie jest to koniec świata.
Podobno.
Czym się ratować z tego impasu?
Myślałam, że pacjent bariatryczny jest trochę jak kobieta ciężarna i przysługuje mu wyjątkowe traktowanie. Ale nie, wyobraźcie sobie, że owszem, można sobie zrobić tak zwany „pouch reset”, czyli przeinstalowanie żołądkowo-jelitowego systemu, które polega na powrocie na kilka dni do kilkuetapowej diety pooperacyjnej, ale poza tym, porady są wielce rozczarowujące. Okazuje się, że po operacji nie można żreć wszystkiego tylko mniej. Że zalecenia odnośnie zbilansowanej diety nadal nas obowiązują i jak zaczniemy jeść ciastki to skończymy tam, skąd przyszliśmy. Z tym, że zmieści się nam mniej ciastek. Tyle przegrać.
Ponieważ zastosowanie diety MŻ (Mniej Żreć) nie wchodziło już w grę, gdyż z racji baypasu gastrycznego już żrę mniej (pewnie około 800 kcl dziennie), a na powrót do krainy przecieranych zup nie miałam ochoty, zrobiłam jeszcze jedną, mało popularną rzecz.
Dajcie mi wody!
Zaczęłam pić więcej wody. Mam nawet taki obowiązek w moim bullet journalu, że minimum litr wody muszę w siebie wlać. Porada dla tych, którzy zapominają, że woda jest nam niezbędna do życia – kupcie sobie słomki i wielki kubek. Miałam też bardzo fajną smart-butelkę, która liczyła ile wody wypiłam i spowiadała się z tego mojemu telefonowi, który potem ze srogą miną pokazywał mi co o tym myśli, ale niestety Nie Powiem Czyj Ojciec butelkę mi potłukł. Czy picie wody w czymś mi pomogło? Cóż… ciężko stwierdzić, ale na pewno nie zaszkodziło.
Minął styczeń, mijał luty a ja nadal nie chudłam…
I tak całkiem serio, powiem wam coś, co i tak wie każdy, kto był albo jest gruby. To uczucie, że jest się więźniem swojego ciała jest, nomen omen, przytłaczające. I kiedy moja waga się zatrzymała i stała przez dłuższy czas, pomyślałam – a co jeśli to już? Jeśli już więcej nie schudnę. Przecież już przez lata byłam w takiej sytuacji, że nic nie drgnęło, bez względu na to co robiłam. Wtedy łatwo jest pocieszać się czipsem.
Co innego, kiedy już się trochę przywitało z gąską, bo jednak 30 kilo to spora zmiana, nie tylko wizualna. Kiedy się już człowiekowi przypomni, że istnieje życie w którym można po schodach wejść bez stanu przedzawałowego, że stopy widuje się częściej niż raz przy zaćmieniu (jak się akurat tak podbródki ustawią z cyckami, że tworzy się prześwit i można wtedy zerknąć na duży palec i ocenić stopień pedikuru), kiedy ubrania zaczynają pasować… A potem nagle – ciach! Policzek zastoju, klęska braku spadku. Frustracja sięga zenitu.
Na pocieszenie wam powiem, że: Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija.
Żmija zastoju została ze mną prawie dwa miesiące, aż w końcu drgnęła, po powrocie z Warszawy. Nie dziwne, skoro tam w jeden dzień wychodziłam moją trzydniową normę. Praca z domu ma jednak pewne minusy – nie ma dokąd iść. Powoli rozkwitają pąki nadziei na drzewie mojego odchudzania. Chucham na te pierwsze oznaki wagowej wiosny i podlewam je wodą (podobno woda dobrze robi na odchudzanie). Pamiętam, że właśnie wiosną, dwa lata temu zdecydowałam się zawalczyć o siebie. Nie bez pomocy bliskich, nie bez kopniaka w dupę na start. Pamiętacie to jeszcze? A rok temu o odchudzaniu pisałam tak.
Trzymam za was kciuki, wszystkich, z których waga kpi, kopie w tyłek czy stroi sobie żarty. Wiedzcie, że chociaż wasze chude koleżanki tego mogą nie pojąć, ja wiem jak to jest się nie dopiąć w spodniach dresowych. Męża. Oby waga nie stała zbyt długo, bo czas nie staje. A ja mam jeszcze do schudnięcia jeszcze prawie drugie tyle, co już schudłam.
Do roboty, wiosna idzie przecież!
Trzymam wszystkie kciuki!
Czy wszystkie cztery? 😉 <3 Dzięki! ;-)))
Będzie dobrze! Mocno trzymam kciuki ❤ bardzo Cię podziwiam! Jesteś inspirująca!
Dziękuję <3 Słowa wsparcia wiele dla mnie znaczą 🙂 <3
Piękna wypowiedz- od serducha…takie to nasze pulchniutkie życie…Musimy sami sobie radzić ,nikt tego za nas nie zrobi.Też walczę i nie znam końcowego efektu.Jednak właśnie te trochę też dużo daje.Buty luźniejsze he he.Powodzenia.
Wydaje mi sie, ze sama diet nie mozna chudnac bez konca, myslalas moze nad jakimis cwiczeniami ? Jak sama piszesz po maratonach w Warszawuw waga drgnela, wiecej ruchu + dieta wydaje mi sie najlepszym rozwiazaniem – wiem, ze latwo sie mowi, ale jak Ty sie zmotywujesz to i moze mnie sie uda haha
Powodzenia w kazdym razie ! 🙂
Gosia, oczywiście, że chodzę na siłownię i ćwiczę! Jestem zmotywowana, ruszajmy! 😀
Uwielbiam czytać to co piszesz 😊trzymam kciuki za dalsze efekty 😊czasami trzeba spojrzeć na to tak że i tak już dużo osiągnęłaś i cieszyć się z tego co jest 😊wiem że nie jest Ci łatwo sama też zmagam się z nadwagą ale pokochałam siebie taką jaka jestem i jak wyglądam 😊serdecznie pozdrawiam 😘
Jestem bardzo szczęśliwa z tego, co już osiągnęłam. Wiadomo, nie jest to jeszcze spełnienie moich marzeń, ale jest mi 30 kilo lżej 🙂 Czuję się z tym super 🙂 Cieszę się, że też pokochałaś siebie, bo to najważniejsze! 🙂
buziak na nowy start.
<3 Dzięki! Albo po prostu na dalszy ciąg :-)