Wydawało mi się, że ten moment dla mnie nie nadejdzie. Że nigdy nie napiszę takiego wpisu. I nie zrozumcie mnie źle, chociaż może mój akcent jest nieco mylący, ale nie ma w tym nic złego.
Z moją emigracją jest tak, że ja jej w ogóle nie zauważyłam.
W mojej głowie mieszkam po prostu Gdzieś Bardzo Daleko, Chyba Koło Wrocławia. Nadal w głowie jestem Polką, bo dlaczego miałoby się to zmienić.
Czy to już Mars czy jeszcze Europa?
Kiedy przyjechałam do Francji pierwszy raz, jeszcze do końca nie wiedziałam, czy chcę się tu przeprowadzić. Potem trochę los pomógł mi podjąć decyzję. Kilka pierwszych miesięcy, żeby nie powiedzieć, że conajmniej dwa lata, to była ciągła walka. Wiecie jak się czuje ktoś, kto był panią świata a nagle nie może sobie kupić nawet butelki wody bez poczucia kompletnego upokorzenia? Nie mówiłam po francusku i bardzo długo wydawało mi się, że nigdy się nie nauczę tego języka. Że ich poczucie humoru to jakiś kosmos, przecież każdy żart godzinę trzeba wyjaśniać, a i tak na koniec wypadałoby zadzwonić do jakiegoś francuskiego profesora Le Miela czyli ichnego Monsieur Miodka.
A to Francja jedynie
Francja mi śmierdziała, jedzenie było (i jest, no cóż) niejadalne, ludzie dławili się ślimakiem, zamiast mówić wyraźnie, powoli i tak jak jest zapisane, włącznie z każdym H i ostatnią sylabą. Wszystko było przeciwko mnie. Nawet pory karmienia – kiedy ja zaczynałam być głodna, oni wywieszali tabliczki, że już zamknięte. Nie narzekałam jednak, bo moje życie było w miarę przyjemne, dzieci zdrowe, chłop nie okazał się być popaprany ( a ryzyko było duże). Jedynie ten brak samodzielności sprawiał, że wysychał mi mózg.
Emigrantka wiecznie powracająca
I z jednej strony wiedziałam, że nie mam ruchu, że Polska to już pieśń przeszłości, ale jednak dopiero kiedy lądowałam w Warszawie, mogłam nabrać do końca powietrza. Życie stawało się znowu proste, oczywiste, wiadome. Wiedziałam, gdzie kupię książki, gdzie ogórki kiszone, kto pod Halą Mirowską miał najładniejsze tulipany. Ciągle śniłam sny siebie z Polski, nijak nie mogąc odnaleźć się we Francji. Uciekałam do Polski myślami, przed zaśnięciem wyobrażałam sobie, że leżę na swoim strasznym łóżku w studenckim mieszkaniu. Chociaż trzymałam głowę wysoko, nie było mi wcale łatwo tęsknić za Polską, za moją rodziną i przyjaciółmi, kiedy we Francji byłam sama, a Ojciec Dzieciom był jedyną osobą z którą rozmawiałam. Nie zrozumcie mnie źle, to całkiem niegłupi facet i nawet przyjemnie się z nim rozmawia. Ale bywały tygodnie, że rozmawiałam jedynie z nim. Jedyny polski głos jaki słyszałam, odbijał się echem w mojej głowie, to były moje myśli.
Oswajanie francuskiego lisa
Jednak od jakiegoś czasu jest lepiej, chociaż nie obyło się bez kryzysów. Kiedy prawie rok temu zapisałam się na siłownię, nie sądziłam, że to aż taki duży krok w moim życiu. Jakieś miejsce było moje. I tak krok po kroku uczyniłam Francję moją. Tu moje miejsce, tu moja księgarnia, tu moja kawiarnia, tu moja ławka w parku, w którym lubię latem siedzieć i czytać książki, a stopy trzymać w gorącym piasku. Tu moje jezioro, gdzie przyjeżdżamy na grilla i boimy się łabędzi. Tu bistro, do którego zawsze chciałam wejść, ale nigdy nie chciało mi się zachodzić. W końcu tu moje kino, do którego już umiem sama trafić. Moja lekarka, moja praca. Moja Francja.
Coraz częściej odwiedzają nas znajomi i rodzina, ja też latam do Warszawy tylko tak, po prostu posiedzieć sobie na kanapie u przyjaciółki i chwilę pobyć znowu tylko sobą. Ale już ostatnim razem zamknęłam pewne drzwi. Już nie przechodziłam z tęsknym sercem pod swoim starym blokiem, tylko z innej perspektywy podziwiałam Warszawę. Cieszyłam się, że tam jestem, ale już jako turysta. Ktoś nie stąd.
Dwa domy
I tak nagle okazało się, że będąc w Polsce – myślę o Francji, o moim mieszkaniu, planuję co będę robiła po powrocie. Okopuję się, chociaż używam do tego małej łopatki. Pracuję nad sobą, żeby się dobrze ukorzenić a jednocześnie nie wykorzenić z Polski. Pomimo tego całego pisdolnika, to Polska to fajny, piękny i trochę dziki kraj, w którym wiele rzeczy się naprawia, ludzie ciężko pracują i Przybora pisał tu wiersze. Dbam o to, żeby Polska była u nas w domu obecna, żeby Emma wiedziała o czym mówię i o czym jej piszę w notatniku. Daruję sobie co prawda niektóre zwrotki Roty…
W styczniu miną 4 lata mojej emigracji i nareszcie rozumiem niektóre francuskie żarty.
Gdy za długo jestem we Francji – tęsknię za Polską. A kiedy jestem w Polsce, czuję, że już trochę tu nie należę.
W ciągu tego roku moje językowe zdolności weszły na etap samodzielności językowej. Już czuję się mniej bezbronna, mniej niewidzialna (chociaż naprawdę trudno się czuć niewidzialnym, będąc tego gabarytu). Ten rok był dla mnie bardzo ważny – dużo się o sobie dowiedziałam. Wiele mi pomaga coaching z Kasią, ze Skrzydeł Rozwoju. Czuję, że te koła zębate powoli obracają się w dobrą stronę i pojawia się sens tej układanki, która jeszcze rok temu o tej porze była rozsypana po całej mojej głowie.
Nie chciałabym już wrócić do Polski i nigdy nie miałam takiego pomysłu. Ale nie umiałam też żyć we Francji. Już mi trochę lepiej na tej mojej emigracji. Może dlatego, że loty do Polski nie są drogie:-)
Daj mi znać, że podoba ci się ten wpis – polub go i udostępnij na Facebooku. Możesz też dołączyć do mojego fanpage i śledzić mnie na Instagramie. Pamiętajcie o KONKURSIE 🙂
I zrobiło się jakoś smutno.