Macie czasami takie dni, że nie wiecie nawet gdzie zaparkowałyście torebkę?
Mam wtedy wrażenie, że zasnęłam w jakiejś literaturze absurdu i rzeczy się nie wydarzają naprawdę. Bywa, że niewiarygodna wydaje mi się konwersacja z kimś, czyjś (a częściej mój własny) pomysł. Zdarza się, że nie mogę uwierzyć własnym oczom.
To mogą być przyjemne sytuacje – jak ta z okazji moich urodzin. Kilka dni przed tym podniosłym wydarzeniem kręciłam się po domu. Ojciec Dzieciom mówi, że kręcę się jak tygrys w klatce. Rodziła się we mnie Potrzeba Zmiany. Podzieliłam się tym z Ojcem Dzieci, a ten jakoś pobladł na twarzy. Chociaż zwykle nie angażuję go w moje plany redekoracyjne, poza spontanicznymi wypadami do IKEA, czy podróżą 40 km do magazynu starych mebli. Tym razem chodziło mi o mój kąt do pracy. Na moim roboczym blacie zaczynało brakować miejsca i niestety nie wynikało to tylko z tego, że kompletnie zawaliłam go milionem książek, notatek, długopisów i talerzy. Po prostu większość miejsca zajmuje mój komputer i pojemniki z długopisami, pędzlami i kosmetykami. A ja potrzebuję przestrzeni na kreatywne działania. I na laptop (jakoś lepiej mi się pisze na laptopie).
Ojciec Dzieciom bladł coraz bardziej, kiedy wysyłałam mu kolejne linki ze sklepów internetowych, które oferowały biurka narożne, wiszące, podwieszane, śpiewające hymn i zawierające wbudowane półki. Ostatecznie zdecydowałam się na prosty stół z IKEA. Do tego wybrałam sobie dodatki – pudełka, organizery na magazyny i drobiazgi. To wszystko zaplanowałam jedynie na mojej wish-liście, bo spontaniczne kupowanie mebli nie było zaplanowane na ten miesiąc. Jakie było moje zdziwienie, gdy w dniu swoich urodzin wstałam i w miejscu mojego starego biurka zastałam swój wymarzony kącik do pracy, dokładnie taki, jaki zaplanowałam! Żeby skręcić te wszystkie meble, Ojciec Dzieciom musiał wstać o 4! To był tak piękny gest, że aż trudno mi w niego uwierzyć.
Jednym z elementów mojego nowego biurka jest komoda, której górną szufladę zapragnęłam przerobić sobie na dwie półki na różne różności.
– Potrzebujesz mojej pomocy? – zapytał Ojciec Dzieciom, kiedy już w połowie rozkręciłam to, co on od 4 rano skręcał.
– Nie, no co ty. Daj mi tylko wkrętarkę. Wiertarkę? Śrubokręt? – odparłam, jeszcze przekonana, że wiem co robię. Wymierzyłam sobie wszystko z pomocą prawdziwej poziomicy, a nie żyroskopu w telefonie, zaznaczyłam miejsca na nowe otwory i wtedy się okazało, że nie wystarczy mi pokazać jak od razu wwiercić śrubę w mebel. Zabrakło mi co najmniej dwóch rąk, żeby jednocześnie trzymać szafkę, wkrętarkę, śrubę prosto i cały ten sprzęt delikatnie aczkolwiek zdecydowanie docisnąć do drewna. 10 wkręceń później, Ojciec Dzieciom odszedł do swoich zajęć. Nie bez satysfakcji, jak mniemam. Rzeczywistość znowu mnie zaskoczyła, myślałam, że obsługa wkrętarki jest nieco prostsza. Nadal uważam, że sama też bym sobie poradziła, tylko pewnie zajęłoby mi to dwa razy dłużej i skorzystałabym z innego rozwiązania (najpierw nawierciła otwory a potem wkręcała śruby!).
Jednak raz na jakiś czas staję twarzą w twarz z czymś, czego nie umiem objąć rozumem. Kiedyś znalazłam dziecięcy but w szufladzie z widelcami. Kiedy zapytałam co on tam robi, Ojciec Dzieciom odpowiedział, że tak jakoś nie wiedział gdzie go włożyć. Od razu nasunęło mi się kilka propozycji, gdzie tego buta mógł sobie wsadzić, ale nic nie powiedziałam (!). Robiłam jakiś czas temu pranie, które opanowało całą łazienkę, bo od przyjazdu z Polski nikt nie wysilał się, żeby wrzucić brudne ciuchy do kosza na pranie (nie oszukujmy się, nie było w nim już miejsca) i wszystko lądowało na podłodze. Segregując tę wielką górę brudów, dokonałam fascynującego odkrycia. Otóż na dnie tego kurhanu z brudnych gaci i skarpet (w końcu trafiły do łazienki!) znalazłam zaginiony rower biegowy mojej córki. Był pochowany tuż nad dywanem z pokoju dziecięcego, który to Ojciec Dzieciom zawlekł do łazienki i porzucił tam, tłumacząc, że dywan trzeba uprać. Nie wiem czy myślał, że w pralce, czy że dywan sam się umyje jak skruszeje, w każdym razie leżał tam i nic się nie działo.
Ale co robił rower w łazience?
Spodobał ci się mój tekst? Cudownie, długo nad nim pracowałam.
Będzie mi bardzo miło, jeśli docenisz moją pracę. Możesz to zrobić udostępniając go znajomym, komentując, klikając przycisk like lub dołączając do mnie na moim fanpage’u na Facebooku.
Masz dar snucia opowieści. 🙂
Dziękuję za komplement! Staram się jak mogę 🙂
Ja mam dar snucia się po całym domu, z kąta w kąt, zupełnie bez celu 🙂
Czasami rzeczy same się po prostu przemieszczają bo przecież jak zapytasz domownika ” co to tutaj robi..? ” – nie ma winnego.. 😉
Moja mama jest mistrzynią w „Ja tego nie ruszałam” 🙂
kwiczałam, gdy czytałam. Uwielbiam Twoje opowiastki i dystans do siebie samej 😀 tak jakbym siebie i swoje domowe wariactwo widziała 😉