Była kiedyś taka piosenka w jakimś Domowym Przedszkolu, która jak wiele zbędnych rzeczy, utkwiła mi w pamięci:

„Ala i As, Ala i As z elementarza, 

co mają czas, co mają czas,

czas tylko dla nas” 

Czyli tak trochę o nas dzisiaj, bo mam chwilę czasu na pisanie i będzie o sprawach elementarnych.

To Ania.

Jakbyście dali się zwieść nazwie tego bloga i myśleli, że będzie o kosmosie i lamach, to przykro mi. Jak zwykle będzie o mnie. To w końcu Aniversum – Universum Ani. Być może ta forma mojego imienia nie brzmi zbyt poważnie i nie oddaje w pełni dostojności mojego jestestwa. Być może powinnam być bardziej Anką lub Anną. Ewentualnie Aną. Jednak mentalnie jestem Anią i jak chce się coś ze mną załatwiać, najlepiej użyć tej formy mojego imienia, wtedy są większe szanse, że rozmowa przebiegnie pomyślnie.

Znamy się już trochę i wiecie o mnie więcej, niż niejeden chłopak, z którym się spotykałam. Wiecie, że lubię pisać, wiecie, że mam kilkoro dzieci i że jestem psychologiem i mam na tym punkcie lekkiego świra.

Wiecie też, bo niemożliwe, żeby to komukolwiek umknęło, że jestem gruba.

(Chyba, żeby wam umknęło, to możecie o tym przeczytać w tej kategorii).

No jestem tak zwyczajnie gruba. To ja jestem tą dziewczynką, z którą na wf-ie nikt nie chciał być w grupie. To za mną wołano gruba świnia, spaślak, gruba bela. To mi mówiono, że muszę schudnąć odkąd pamiętam, chociaż nie miałam pojęcia jakie to ma znaczenie, jak mam to zrobić, ani w ogóle o co chodzi. Każdy zna kogoś grubego. Ten, kto grubego zna bliżej, wie, że nie jest to jego jedyna właściwość. Ci, którzy widują grubych z daleka (bo z  tej odległości już nas dokładnie widać), nie za bardzo rozumieją jak wygląda życie grubych. A wygląda, cóż… grubo.

Zależnie od grubości grubego, bywa, że zawiązujemy buty i uznajemy, że fitnes na dzisiaj zakończony. Wchodzenie po schodach to powód, przez którego część z nas nie wychodzi z domu – żeby się nie musieć potem wspinać. Niekończące się przebieralniane dylematy, czy należy kupować wszystkie ubrania, w które się mieścimy i dziękować darom wolnego rynku za bezkształtny wór w grochy, czy chodzić w leginsach i udawać, że taki mamy styl? Bycie grubym to też rola społeczna. Niby cię nie widać, jak na randkę trzeba iść to akurat się nie rzucasz w oczy, ale niech tylko ktoś ma lepszy dzień i wzbudzi w sobie trochę miłości do bliźniego. Chętnie się tą miłością podzieli z grubym.

Bo czy gruby wie, że jest gruby? Czemu nie schudnie? Na pewno żre za dużo i się nie rusza. A próbowała ćwiczyć z tą lub tamtą? Musi gruby schudnąć, bo to niezdrowo, oj oj.

Że też palaczom nikt tak dupy nie truje, że promują palenie, kiedy z nogi na nogę przęstępują na balkonach, pod centrami handlowymi, w przejściach, bramach, na przystankach. Do nich nie startuje zmartwione społeczeństwo, żeby wyrazić troskę ich stanem zdrowia. A jak gruby publicznie powie, że wie, że jest gruby i bardzo mu z tego powodu odpieprzcie się, to zaraz, że taka promocja. Że nie można o tym mówić, że to normalne.

Normalnie to grubi nie istnieją. Kto widział grubego jaskiniowca? No kto?

A jesteś sobie dziewczyną i nieszczęśliwie jesteś gruba – to dopiero. Pewnie nigdy nie znajdziesz męża, bo wiadomo, że znalezienie męża jest złotym biletem do pociągu wiecznego szczęścia. Z bilboardów, z magazynów, z internetów i z Instagramów patrzą na nas szczupłe, smukłe dziewczyny, córy Photoshopa. Gdyby Photoshop był greckim bogiem, miałby więcej dzieci niż Zeus. Jesteś jedną grubą wyspą pośród ławicy  zwinnych rybek. Wspaniałe uczucie.

Ciuchów też nigdzie nie kupisz, bo nawet jeśli sieciówki mają rozmiarówkę Plus, to zazwyczaj dostępną tylko przez internet. Tak przynajmniej jest w moim mieście. I tak jest coraz lepiej, bo jak patrzę na swoje kreacje z czasów liceum to mogę się tylko cieszyć, że czasy te są bezpowrotnie za mną.

Jeśli jednak do przestrzeni publicznej nie dopuści się ludzi grubych, nie zrobi się im miejsca (a najlepiej od razu dwóch, bo wiadomo…) to na zawsze społeczeństwo będzie się zamartwiać, bo schudnięcie bez wsparcia jest bardzo, bardzo trudne.

A wsparciem nie jest mówienie komuś, że jest gruby i że musi schudnąć. To, że człowiek jest gruby to tylko objaw. Tak jak cieknący nos jest objawem zapalenia zatok, tak gdzieś jest zapalenie duszy, którego nie da się wyleczyć wbijając nóż w serce.  Jak ktoś nagle je ciastki i czipsy, to go to pociesza w czymś innym. W jakimś wewnętrznym cierpieniu, o którym na pewno nie powie osobie, która nie jest w stanie tego pojąć.

I to Ania

W mojej walce z otyłością najpierw ja sama musiałam sobie zaufać, sama musiałam siebie wesprzeć. I chociaż kilogramy lecą coraz wolniej, a ja dopiero przekroczyłam półmetek, cały czas otrzymuję ogromne wsparcie od mojej rodziny, moich przyjaciół i was – ludzi, których spotykam w internecie. To bardzo pomaga, pewnie bardziej niż sobie zdajecie sprawę.

Ostatnio na Instastories pokazywałam wam sukienkę, którą do przymierzalni brałam z niepewnością, bo wyglądała na małą. Okazała się za duża. Ja nie jestem świadoma tego jak moje ciało się zmieniło po utracie tych 40 kilogramów. Bo dla siebie samej, ja nadal jestem mną. Nie wyklułam się z kokonu tłuszczu, jak motyl wiosną, z nową osobowością.

Dawno, ponad 8 lat temu, kiedy też dość znacząco schudłam, usłyszałam takie słowa, które rozbrzmiewają mi w głowie do dziś: „Dobrze, że schudłaś, bo wyglądałaś jak monstrum”.

Jak monstrum. Byłam potworem.

Tylko że, ja w środku byłam tą samą osobą. Tak samo mnie to zabolało, jakby zabolało mnie „wtedy”, kiedy byłam TAKA gruba. Chociaż może grubych nie można zranić, bo chroni ich warstwa tłuszczu, która nie dopuszcza ostrych słów do serca. Chciałabym, żeby tak było. O jakże łatwiej by się wtedy chudło, lubiąc siebie. Ileż dziewczyn nie wyrzygiwałoby obiadów w bulimicznym napadzie, ile by się nie głodziło, nie katowało. Ilu fajnych facetów nie chowałoby się po kątach, czyniąc ich niemożliwymi do odnalezienia (podczas poszukiwań męża).

To Ania i to Ania. To ta sama Ania.

Mam osiem lat i nikt się nie chce ze mną bawić, bo jestem gruba. Mam szesnaście lat i podoba mi się chłopak, który pewnie wolałby pocałować (z języczkiem) konia w dupę, niż się ze mną umówić. Mam dwadzieścia lat i myślę, że mój chłopak mnie zdradza, bo jestem gruba (a on po prostu był gejem). Mam dwadzieścia trzy lata, właśnie urodziłam dziecko, mieszkam w kraju, w którym nic nie rozumiem, nie mam dokąd iść. Mam dwadzieścia sześć lat, ważę tyle, że waga wyświetla mi komunikat: proszę wchodzić pojedynczo. Siedzę i płaczę, bo czegokolwiek nie zrobię, wracam do punktu wyjścia. Myślę, że nie dożyję 50-tki.  Mam dwadzieścia siedem lat, lekarz mówi mi: Niech się pani nie boi, będzie dobrze. Nie takie rzeczy robiliśmy. Mam dwadzieścia osiem lat i schudłam 40 kilo. Wszystkie poprzednie Anie stoją, klaszczą. Łzy płyną im po twarzy. Nadal jestem gruba i zawsze będę monstrum.

Ale pod tym wszystkim, jestem ja. Moje ciało jest grube, grubsze, szczuplejsze, różne. Ale w nim jestem ja. Nie tylko Gruba Anka.

Ania, która lubi poezję. Musi książki czytać na raz i wszystko musi zrobić od razu. Ania, która śpiewa przyśpiewki żołnierskie dziecku do snu. Ania, która nauczyła się lubić warzywa. Ania, która nigdy nie odbiera telefonu. Jest tak wiele więcej o mnie, niż tylko bycie grubą. I tak samo jest z każdym człowiekiem, niezależnie od tego, co widać na pierwszy rzut oka. Jesteśmy odrobinę więcej, niż biologią.

Odrobinę więcej, niż ludźmi.