W ciągu pierwszych 10 sekund kontaktu z kimś, nasz mózg decyduje, czy chcemy tego kogoś poznać bliżej.
Coś musi być ze mną nie tak, bo już kilka razy zrobił ze mnie idiotkę.
W ramach współpracy z Klubem Polki na Obczyźnie postanowiłam opowiedzieć jak to jest z przyjaźnią na emigracji.
Bo wiecie, mniej lub bardziej istotne powody pakują nasze walizki i spychają nas do samolotów czy samochodów, żeby potem wysadzić nas w niezbyt znanej okolicy. Na początku jest spoko, wszystko pachnie nowością albo wręcz przeciwnie, irytuje nas, że w porze lunchu zamknięte są banki a sery potrafią zabić smrodem. Kiedy okrzepniemy w tej nowej sytuacji, okazuje się, że zapomnieliśmy spakować nie tylko Bardzo Ważne Dokumenty, ale też nie udało nam się upchać do żadnej z licznych walizek naszych przyjaciół. I wtedy mamy dwa wyjścia – zawrzeć nowe znajomości albo… nie.
Alzacja
Jak wiecie (albo.. nie) mieszkam w Alzacji. I muszę się przyznać – nie mam tu przyjaciół i nawet specjalnie nie upierałam się, żeby ich mieć. Wolałabym myśleć, że nie jestem jakoś wybitnie skomplikowaną osobowością i można się ze mną dogadać, ale tak się akurat stało, że czynnikiem przyjaźniogennym jest dla mnie coś więcej niż wspólne współrzędne geograficzne.
W Polsce zostawiłam ludzi drogich mojemu sercu. Zawsze powtarzam, że przyjaciele to rodzina, którą się sobie wybrało. A ponieważ przez większą część mojego dzieciństwa nie miałam przyjaciół, kiedy w końcu znalazłam tych prawdziwych, wiedziałam, że chcę ich zatrzymać. Dlatego chociaż odkąd jestem na emigracji zawarłam kilka znajomości, które nazwałabym przyjacielskimi, żadna z nich nie jest szczególnie blisko (w kwestii geograficznej).
Moi przyjaciele są dla mnie rodziną i dla przyjaźni mogłabym zrobić naprawdę wiele.
Być może też dlatego, że większość moich znajomych znam już przez większość mojego życia i nadal znajdujemy sposób, żeby się ze sobą porozumieć. Utrudnienie jest tym większe, że kiedy znasz kogoś od przedszkola i pamiętasz, że jak miałaś 4 lata, to bardzo tego kogoś nie lubiłaś (z powodów nieznanych historii), a nagle okazuje się, ze spotykacie się po wielu latach w jednej klasie i – bum- trafia was strzała kogoś tam, kto łączy ludzi w pary. Kiedy zna się kogoś tak długo i dorasta razem z nim, a potem wyjeżdża – wraca się do zupełnie innego człowieka. Misterium przyjaźni polega też na tym, żeby poznawać tego człowieka od nowa, a nie tylko przez pryzmat farmazonów jakie wygadywał na temat feminizmu w liceum (jak np. ja). O przyjaźń trzeba dbać dokładnie w taki sam sposób jak o miłość. Bo niby czym one się od siebie różnią?
Ważnym rzeczom należy poświęcać uwagę, bo inaczej tracimy je.
Dla mnie utrata kogoś z nich byłaby katastrofą, więc kilka razy do roku spotykamy się przy różnych okazjach. Kiedy tylko ktoś mówi, że planuje mnie odwiedzić – skaczę z radości. Uwielbiam mieć gości i przez chwilę znów czuć się jak w liceum, jak w gimnazjum albo jak na studiach.
Pisałam już kiedyś o przyjaźni z mężczyzną – bo uważam, że samiec też człowiek (taka jestem postępowa)! Jednak trafia się czasem w życiu taka przyjaźń, która może być przyczyną emigracji. Tak się też trafiło i mi – pewnego dnia napisał do mnie mężczyzna, który potem został moim przyjacielem. To jemu pierwszemu powiedziałam o złamanym sercu i zmiażdżonym poczuciu własnej wartości. To w końcu on został, kilka lat później, Ojcem Dzieciom. I to jest moja przyjaźń na emigracji.
Zapraszam was do przeczytania co inne Polki na emigracji mówią o przyjaźni – wszystkie wpisy z tego projektu dostępne są na stronie Klubu Polki na Obczyźnie.
Będzie mi bardzo miło, jeśli docenisz moją pracę – możesz dołączyć do mnie na fanpage’u na Facebooku, polubić ten wpis i udostępnić go znajomym!
Funkcja trackback/Funkcja pingback